Dwa dni w pewnym miasteczku

Dwa dni w pewnym miasteczku

Monika Żmijewska, Gazeta Wyborcza Białystok, 9 czerwca 2008

Sejny. Danuta Kuroń, Alina Janowska, Jacek Żakowski 
Fot. Grzegorz Dąbrowski/AG

Leon Tarasewicz mówił o neolicie, Jacek Żakowski o gadaniu, Alina Janowska o powstaniu i ortografii, a Andrzej Strumiłło o pomidorach. Któż by nie chciał mieć takich zajęć? 

To, o czym inni mogą tylko pomarzyć, uczniowie Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Szymona Konarskiego w Sejnach mieli w pigułce, w ciągu dwóch dni, w ramach święta szkoły. Odmieniło to na chwilę nie tylko liceum, ale i całe miasteczko. Bo kto na co dzień widzi paradę, w której wędruje i stary, i młody, współczesny i ten przywołany z dalekiej przeszłości? Gdzie przez dwa dni, niemal na okrągło, od rana do wieczora, młodzi nawzajem przed sobą odgrywają spektakle (np. o patronie w więzieniu albo o weselu żydowskim) i grają muzykę. Gdzie do miasteczka pod granicą przyjeżdżają autorytety, tylko po to, by powiedzieć młodym od siebie, bez patosu, parę ważnych słów o wartościach albo po prostu kilka anegdot. 

Szkoła: warto pytać czy nie warto? 

Nie byłoby takich dwóch dni, gdyby nie ciężka praca kilkorga uczniów z samorządu szkolnego, ich opiekunów, stowarzyszenia Szymon Konarski i Ośrodka Pogranicze. Wspólnie opracowali projekt pod hasłem: "Warto zapytać o szkołę". 

- Nudzi mnie buda, wkurza mnie połowa belfrów. A to pytanie: "warto pytać o szkołę?", już w ogóle jest do bani. Ale te dwa dni są nawet ciekawe, aż jestem zdziwiona. Tarasewicz mi sporo rozjaśnił w głowie. No i w końcu gdy ludzie z telewizji zapędzili się aż tutaj, to też robi wrażenie. Choć może traktują nas jak przygłupów, czy ja wiem? - mówi Kaśka, nazwiska podać nie chce, więc nie podajemy. 

Ale Mateusz Myszczyński, 17-latek, na szyi smycz z napisem "Parlament Europejski", już z autoprezentacją nie ma problemu, w końcu on, przedstawiciel samorządu, wraz z kilkoma kolegami jest współsprawcą całego wydarzenia. Mówi klarownie, z pasją, ma zadatki na lidera. 

- Sprawa jest prosta. Chodzi o to, by zmienić wizerunek szkoły. Pokazać, że to nie tylko miejsce, gdzie trzeba zakuwać, być od dzwonka do dzwonka, ale i świetnie się bawić. Sami uczniowie muszą zobaczyć, że sporo od nich zależy, że sami mogą coś zaproponować, mieć swobodę ruchu. Podczas przygotowywania projektu były oczywiście trudności. W przypadku niektórych nauczycieli był opór materii, nie każdy miał ochotę zajmować się szkołą jeszcze po pracy. Ale z kolei bez innych nie dalibyśmy rady. Zawsze mogliśmy liczyć na dyrektora i niektóre nauczycielki. Z uczniami było różnie. Moi koledzy pukali się w czoło, gdy mówiłem, że w piątek wieczorem mam zebranie w sprawie święta szkoły. "Zdurniałeś? Wtedy kiedy można pojechać nad jezioro?". No właśnie. Ale to powoli się zmienia. Patrzę na kumpli ze szkoły i zadowolony jestem, że się cieszą, że tu są. O to chodziło. W szkole nie są najważniejsze tylko oceny, ja na przykład z większości przedmiotów mam dopuszczające. Niektórych rzeczy po prostu nie ma sensu się uczyć. Trzeba brać, co najważniejsze, czasem tym czymś jest spotkanie z mądrym człowiekiem. Może dać więcej niż kilka lekcji z jakiegoś przedmiotu. Myślę, że tak właśnie będzie po spotkaniu z naszymi mistrzami, których zaprosiliśmy do szkoły. 

Mateusz wie, co mówi. Liznął trochę świata, pogadał z rówieśnikami z innych szkół, zobaczył, ile można zrobić ciekawych rzeczy. Pierwszy swój projekt realizował jeszcze pod opieką Ośrodka Pogranicze, które organizuje wiele takich możliwości dla młodych ludzi. Ale potem zaczął surfować po internecie, samodzielnie szukać informacji o propozycjach dla liderów młodzieżowych. Z ramienia szkoły był na szkoleniach we Francji i Turcji, poznał innych młodych zapaleńców, wymieniają się pomysłami, a przyjaźnie procentują. Na święto jego szkoły do Sejn przyjechał poznany w ten sposób kolega działający w warszawskiej Fundacji Schumanna. 

Potencjał Pogranicza 

W szkole i w samym miasteczku jest dobra atmosfera do takich przedsięwzięć. Dyrektor Andrzej Małkiński - energiczny, rzutki, szefujący szkole od dwóch lat - bardzo sobie ceni współpracę z Ośrodkiem Pogranicze. Małkiński: - Moja matka jest stąd - to Litwinka. Ojciec do Sejn przyjechał za nią. Byłem wychowany w szacunku dla innych kultur, zawsze traktowałem to jako bogactwo. Dlatego tak blisko mi do myślenia Pogranicza. Choćby pani Bożena Szroeder - ma w sobie tyle zapału i prawdziwej pasji, że aż nią zaraża. 

Ale kiedyś tak nie było. Pograniczników przez całe lata traktowano w Sejnach jak obcych, nie korzystano z potencjału ośrodka. To się jednak powoli zmienia, dorastają młode pokolenia, do świadomości miejscowych dociera, że tytaniczna praca Pogranicza to wartość i szacunek dla ich wielokulturowości. 

To m.in. dzięki ich pomocy udało się zaprosić do Sejn przyjaciół ośrodka: malarzy Leona Tarasewicza i Andrzeja Strumiłłę, publicystę Jacka Żakowskiego, Danutę Kuroń z Uniwersytetu w Teremiskach czy aktorkę Alinę Janowską, która mimo 85 lat przyjechała, nie zważając na trudy podróży do sejneńskiej młodzieży. 

Puszka do oswojenia 

Zaczął Leon Tarasewicz, najpierw przez dwie godziny "odblokowywał" część uczniów, by nie bali się farb. Bo się bali, nie bardzo wiedzieli, co z nimi zrobić, jak się zachować wobec czterometrowej płachty materiału i jak potraktować temat "Cztery pory roku". 

- Nic dziwnego, jak można rozumieć sztukę, jak się jej nie zna? Jeśli teraz w szkole nie ma nawet godziny plastyki, to się farby obchodzi jak coś obcego! - zżymał się Tarasewicz. - A przecież gdyby poświęcić tyle samo czasu na język plastyczny co na inne przedmioty od początku edukacji, każdy miałby naturalną umiejętność malowania. Nie chodzi o to, że każdy byłby w tym mistrzem, ale o to, że osiągnąłby pewien podstawowy artystyczny pułap. A to rzutowałoby potem pozytywnie na inne umiejętności. Podobnie z muzyką. A efekt obecnej edukacji jest taki, że w młodych jest blokada, są głusi na świat i mają gorzej. Jeszcze dzieci mają w sobie naturalny odruch, by wziąć farbę i ją wylać. Starsi już nie. 

Ale coś się Tarasewiczowi (który później dał jeszcze wykład o sztuce od czasów neolitu) udało. Czterometrowa płachta pokryła się farbą. Pod kierunkiem artysty ci, co się przełamali, zachłysnęli się wolnością, zaczęli się bawić farbą. I najlepsza, z rozmachem, nieugrzeczniona, wyszła zima. 

Obraz, jak obiecuje dyrektor - zawiśnie na klatce schodowej, bo tylko tam się zmieści. Z obrazów podarowanych przez innych twórców (m.in. Strumiłły, Tomasza Kukawskiego, Stanisława Wosia) powstanie przyszkolna galeria. Możliwe, że zmieni się też coś w przyszkolnych ogrodach, kto wie, może już wkrótce spacerować tam będą dostojnie feniksy? - Skoro to ogrody japońskie [stoi w nich kamień poświęcony japońskiemu dyplomacie, który w czasie w II wojny światowej pełnił funkcje konsula na Litwie i uratował życie setkom litewskich Żydów wystawiając im wizy - red.] - trzeba tu wpuścić japońskie kury - wymyślił Tarasewicz, jeden z najsłynniejszych w Polsce hodowca kur ozdobnych. Obiecał, że kilka podaruje. Dyrektor pomysłem jest trochę przestraszony, ale z propozycji się cieszy. 

Słowa mają wagę 

Wielkim wydarzeniem był "Sejneński orszak" - pochód postaci historycznych związanych z Sejnami (m.in. Jaćwińgów, dominikanów, żydów, Cyganów, Litwinów, przekupniów, żaków). Któż tam nie szedł i nie jechał! Na ulice wyległo całe miasteczko - szli młodzi, przebrani za różne postaci. Każdemu rwała się ręka do machania, w każdym pochód wyzwalał najlepsze emocje i chęć do stadnego spędzania czasu. Impreza połączyła różne pokolenia. 

Tak jak i spotkanie młodzieży z czwórką mistrzów. Goście, można by rzec, z innej niż Sejneńszczyzna bajki, szybko, po swojemu znaleźli sposób na usadzonych przed nimi młodych ludzi: trochę powagi, sporo dowcipu. Gdy Alina Janowska mówiła przejmująco o powstaniu warszawskim, w którym brała udział, na sali zapadała cisza. Za chwilę, gdy opowiadała o swoich perypetiach z telefonami komórkowymi (nie posiada, jeśli już z nich korzysta, to tylko z pożyczonych od koleżanek i zawsze "wykręca" numery) - przez salę przelatywały salwy śmiechu. Opowieści gości płynęły niezobowiązująco, od tematu do tematu. Było o purpurze (Janowska, zdając egzamin do gimnazjum, napisała to słowo przez o kreskowane, bo - jak tłumaczyła - purpura jest okrągła i czerwona). O zjeżdżaniu na nartach z Kasprowego (Strumiłło w młodości przypiął narty swojej żonie i kazał zjeżdżać. Janowska: - No tak, nie myliłam się, pan mi wygląda na terrorystę). O radości z każdego dnia (Janowska: - Trzeba się cieszyć każdą chwilą, o innych myśleć z miłością, nie ma innego sposobu na wspólne życie - musimy być przyjaźnie nastawieni). O gadaniu (Żakowski: - Gadanie jest dla mnie śmiertelnie poważną sprawą. Ale trzeba pamiętać, że słowa mają wagę. "To się nam należy" - takie słowa mogą zabić, w zależności od tego jak i gdzie się je powie, pamiętajcie o tym). 

Żakowski poproszony przez prowadzącą o opowiedzenie "o życiu" stwierdził: - Tu obok mnie siedzi kobieta, która była na gestapo (to o Janowskiej). Która zawiązywała "Solidarność" (o Danucie Kuroń). Człowiek, który we wczesnej młodości w strasznych warunkach musiał układać podkłady kolejowe (o Strumille). Jak siedzę pośród takich ludzi, to co ja mogę powiedzieć o życiu? Nic. Oni to mieli życie... 

- Myślalem, że będą się mądrzyć, a wcale nie - usłyszeliśmy na koniec. Drobny blondyn, jakieś 16 lat góra, rzucił tak półgłosem do kolegi. 


Monika Żmijewska, Gazeta Wyborcza Białystok, 9 czerwca 2008