1
Vilenica,
grota ciągnąca się kilometrami w skalnym podziemiu Istrii, w której
jeszcze w XIX wieku chronili się przed prześladowaniami słoweńscy
bojownicy o narodową tożsamość i wolność, stała się miejscem spotkań
środkowoeuropejskich pisarzy. Narodowe dało początek
środkowoeuropejskiemu. Otwartość urzeczywistnia się dzięki
zakorzenieniu. To jest miejsce, w którym zawsze można było spotkać
Draga Jančara.
Tutaj w latach osiemdziesiątych, od chwili
ukazania się eseju Milana Kundery Zachód porwany, czyli tragedia Europy
Środkowej, brał udział w kreowaniu utopii pewnej kulturowej krainy,
rozpościerającej się pomiędzy Rosją a Niemcami. Należał do grona
intelektualistów-dysydentów, którzy zaangażowali się w przekształcenie
państw socjalistycznych w demokratyczne, i którzy w latach
osiemdziesiątych podbili świat zachodni swoją "antypolityką". Stał się
jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy słoweńskich. Jego
powieści, eseje i dramaty są wydawane i wystawiane w teatrach Europy i
Ameryki. Jego głos jest słyszany i poważany w najważniejszych debatach
europejskich. Doświadczył upadku muru berlińskiego i powstania
niepodległej Słowenii. Mieszka w Lublanie, stolicy demokratycznego i
coraz bardziej zamożnego kraju, który wkrótce przyłączy się do Unii
Europejskiej.
Szczęśliwa droga środkowoeuropejskiego pisarza,
intelektualisty, przypadająca na czas owocobrania? Droga sukcesu i
spełnionych nadziei?
W ostatnich latach Drago Jančar coraz rzadziej bywa w Vilenicy.
A
jeśli już pojawia się na spotkaniu, to trzyma się raczej na uboczu,
skryty w cieniu ciemnych okularów, milczący. Daje się słyszeć głosy,
zwłaszcza wśród pisarzy młodszych generacji, że nie potrafi odnaleźć
się w nowej rzeczywistości, że jest przesadnie krytyczny, że odszedł
"na prawo", że wywleka zmory komunistycznej przeszłości, która od dawna
jest już passé, że staje się anachroniczny ze swoją postawą
moralizatora. Kto pod koniec XX wieku poważnie traktuje zaangażowanego
intelektualistę? I w co tu być zaangażowanym? "Jeśli chcesz się
angażować - zwykł był mawiać pewien zakazany niegdyś przez cenzurę
pisarz, później dyplomata - to uruchom własny biznes albo znajdź
dobrego menedżera, który wprowadzi cię na rynek. Możesz też sięgnąć po
władzę, jak wielu innych, którzy skorzystali z szansy politycznej
kariery po 1989 roku".
Słowo intelektualista zaczyna brzmieć w
postkomunistycznych krajach równie pogardliwie jak na przełomie lat
czterdziestych i pięćdziesiątych.
"Na początku wieku mamy
myślenie i sztukę, na końcu zaś technikę i politykę" - przeczytamy w
gorzkim rozrachunku słoweńskiego eseisty ze stuleciem. Jak to się
stało, że w "Wielkiej Europie", świętującej w Paryżu "renesans
europejskiej wspólnoty intelektualnej", odnajdujemy Draga Jančara "po
ciemnej stronie księżyca"? Sprawia wrażenie samotnika, a przynajmniej
obrana przez niego droga nie należy do tych najbardziej uczęszczanych
przez jego środkowoeuropejskich pobratymców. Pozostał "człowiekiem z
obrzeży", wierny postawie opisanej przez Karla-Markusa Gaussa. Pozostał
jednym z tych, którzy stojąc "na krawędzi kontynentalnego uskoku",
"pośród nieznośnego hałasu historii i jej zalewającej wszystko magmy",
próbują "odczuć uderzenia, ledwie słyszalne uderzenia ludzkiego serca".
2
Historia
była dziwaczną, kapryśną, lubiącą paradoksy damą. Człowiek zawsze
zachowuje taką samą mniej więcej postawę, ona zaś uważa go raz za kogoś
o lewicowych, a raz o prawicowych poglądach...
"Odrzucanie historii"
Początek
drogi Draga Jančara był dość typowy, jak typowe dla obozu
socjalistycznego były realia Titowskiego reżimu w ludzkiej masce.
Gazetki studenckie podczas studiów prawniczych w Mariborze, pierwsze
krytyczne artykuły stawiającego niesforne pytania dziennikarza.
Rozpoczyna się proces "wyzwalania z objęć coraz to nowej kolektywnej
świadomości", przemiany idealisty w sceptyka, wiernego sługi Historii w
indywidualistę. W 1970 roku, przejęty ideami Herberta Marcusea i
pogardą dla wszystkiego, co wczorajsze, prawicowe i szowinistyczne,
pisze zjadliwy pamflet na narodowych patriotów słoweńskich defilujących
w austriackim Klagenfurcie, a słoweńskim Celovcu, w rocznicę
plebiscytu. Ten plebiscyt, który odbył się na mocy postanowień traktatu
pokojowego w Saint-Germain 10 października 1920 roku, to dla wielu
Słoweńców długo nie zagojona rana i utrata mitologicznej kolebki
narodu. Za przyłączeniem południowej Karyntii do Austrii padło 59,4%
głosów. Ale już po dwóch latach odnajdziemy Jančara, autora artykułu Co
dzień 10 października, żarliwie broniącego praw karynckich Słoweńców na
wieść o usuwaniu dwujęzycznych tablic w Austrii. Po kolejnych dwóch
latach dostaje się do więzienia (wyrok jednego roku skrócono do trzech
miesięcy), po czym służba wojskowa w południowej Serbii. Powodem
aresztowania była książka W Rogu leżymy pomordowani, która mówiła o
"najstraszniejszym w słoweńskiej historii zabijaniu nieuzbrojonych
ludzi", o tzw. "domobranach", partyzantach słoweńskich, którzy w czasie
drugiej wojny światowej współpracowali z Niemcami; po wojnie blisko 12
tysięcy ludzi z tych formacji zostało zamordowanych przez władze
komunistyczne.
Jančar pod czułą obserwacją funkcjonariuszy służb
bezpieczeństwa, podejrzany o kontakty ze słoweńską narodową prawicą i
Jančar internacjonalista, dystansujący się wobec wszelkich przejawów
nacjonalizmu. Dwie różne postaci? Gdzie go usytuować, po prawicy czy po
lewicy? Ta dychotomia, uważana przez niego za anachroniczną i fałszywą,
będzie go prześladować po dzień dzisiejszy, ciągle bowiem stanowi
odniesienie przy ocenianiu jego poglądów i postawy. Czy dzieląc los
małego środkowoeuropejskiego narodu i jednocześnie dochowując wierności
etosowi zaangażowania, można uniknąć posądzenia o nacjonalizm i
"odejście na prawo", skoro w liberalnej europejskiej terminologii
pojęcia patriotyzmu, tożsamości narodowej, a nawet pamięci
historycznej, zostały zarezerwowane dla postawy kojarzonej z
nacjonalizmem właśnie?
Nie łatwo było temu wychowankowi mariborskich pionierów uświadomić sobie istotę totalitaryzmu, w którym przyszło mu żyć.
"Ja
jeszcze długo po opublikowaniu moich w miarę krytycznych tekstów nie
pojmowałem, w jakim systemie żyję". Lektura zakazanych książek, kłopoty
z cenzurą, rewizje w domu, więzienie (to samo, w którym był zamknięty
jego ojciec, tyle że przez gestapo)... I tak stał się dysydentem
komunistycznej Jugosławii. I takie jest pierwsze wcielenie "człowieka z
obrzeży".
3
Nie należę do wielbicieli Josepha Rotha.
(...) Ale gdy po raz pierwszy przeczytałem jedną z jego książek ("Marsz
Radetzkyego" po słoweńsku), dotknęła mnie ona niezwykle. Przed moimi
oczami, oczami czytelnika-archeologa, zaczął się ukazywać przysypany
zapomnieniem świat, który znałem dzięki pozytywistycznej wiedzy, ukryty
w mojej świadomości pod warstwą gołych faktów i historycznych
stereotypów. Poczułem wtedy nagle, że w dziwny sposób należę do tego
świata.
"Z broni ręką prawą..."
Europa Środkowa w
socjalistycznym obozie przyjaźni była podejrzaną ideą. Nie tylko
dlatego, że - jak to powiedział Adam Michnik w rozmowie z Jančarem -
"była przede wszystkim ideą polityczną. Chodziło o znalezienie sposobu
intelektualnego i politycznego uniezależnienia się od Rosji". Była
podejrzana również dlatego, że wiązała się w sposób niebezpieczny z
przeszłością, z pluralistycznym światem mieszczańskim, z wartościami
etycznymi i estetycznymi, które miały zostać wyrugowane przez nowy
ustrój. Ale jak długo w Lublanie, mieście pełnym krętych, secesyjnych
linii, którego architektoniczne centrum stanowi Tromostovje [potrójny
most na rzece Ljubljanicy], przypominające, że dawna Emona leżała od
zawsze na skrzyżowaniu dróg, kultur i religii - jak długo w tym mieście
można było udawać, że tylko prosta linia, jeden głos i jedna droga
prowadzą do piękna i prawdy?
Kiedy tylko zaczęła kiełkować idea
Europy Środkowej, intelektualiści słoweńscy przyjęli ją za swoją. Milan
Kundera "powiedział coś, co nie tylko od dawna leżało nam na sercu, ale
co mieliśmy na końcu języka" - napisze Drago Jančar w eseju Europa
Środkowa między meteorologią a utopią.
Dla autora Terra
incognita, podobnie jak dla wielu innych intelektualistów w krajach
komunistycznych, Europa Środkowa stała się ziemią obiecaną. Lektura
książki Josepha Rotha ewokuje inne spojrzenie zwrócone w przeszłość, tę
zakłamaną i zdegradowaną przeszłość, objawiającą się teraz jako
niezbywalny element tożsamości. Nagle pamięć przywołuje przedmioty i
wydarzenia ukryte w najbliższej, intymnej przestrzeni: austriacki
mundur wojskowy dziadka, wiedeńskie kochanki Cankara, stacje kolei
żelaznej w małych słoweńskich miasteczkach, findesieclowe winiety w
starych książkach...
Ale w przypadku Draga Jančara, raczej
odpornego na kusicielskie moce nostalgii i nie darzącego szczególnym
sentymentem monarchii habsburskiej, która "nie znalazła zrozumienia dla
samodzielności małych narodów", to nie odniesienie do przeszłości
będzie najistotniejsze w idei Europy Środkowej. Kusi go zakazany owoc
("Może środkowoeuropejskie idee byłyby martwe, jak martwe są
Austro-Węgry, gdyby nie zostały powstrzymane siłą" - powie w rozmowie z
Michnikiem), kusi ciekawość "najbliższej okolicy", za czym stoi
otwartość na inne obszary i chęć porozumienia, przełamująca zadawnione
historyczne urazy, kusi wreszcie przynależność do pewnej formacji, z
którą gotów jest się utożsamić. Był to w istocie - jak określał go
słoweński eseista Marjan Rośanc - "komiczny klub, do którego warto było
należeć". "Czuliśmy - pisał Jančar w przywołanym wyżej eseju - że
stajemy ponad bezsensownymi i ideologicznymi schizmami, narodowymi
granicami i państwowymi jurysdykcjami, że w tym komicznym klubie
rozmawiamy bez udziału ludzi chorych na historię i narodową nienawiść.
Różnorodność, światopoglądowy pluralizm, rozdrobnienie,
wielojęzyczność; cały ten kulturowy Babilon, co w ciągu niecałych
sześćdziesięciu lat przeżył rozpad państw, zmiany granic, wzloty
ideologicznych eschatologii, ogromne nadzieje i wielkie rozczarowania,
odczuliśmy jako wartość i ťnawózŤ, z którego niespodziewanie wyrasta
nowa nadzieja. Europa Środkowa stała się legitymacją tego komicznego
klubu, a jednocześnie kartą wstępu do Europy..."
Wektor Europy
Środkowej wymierzony był w przyszłość: była tym, co jeszcze nie
zaistniało w pełni, była potencjałem, ziemią obiecaną, do której trzeba
dążyć, wstępem do Europy. Dla Draga Jančara była przede wszystkim
wyzwaniem skierowanym ku rzeczywistości, podczas gdy dla większości
uczestników debaty tamtego okresu była to wykoncypowana, wprawdzie
przez pewien czas płodna intelektualnie, ale dość abstrakcyjna idea.
Jančara zaczyna nudzić powszechne gadanie o Europie Środkowej. Jančar
pyta, dlaczego po tylu latach dyskusji tak niewiele się zmienia,
dlaczego granice dalej są zamknięte, mniejszości prześladowane, a
wolność słowa zagrożona. Jančar stawia więc przed Europą Środkową
"lustro, które nie idealizuje", z którego przeziera ksenofobia,
antysemityzm, ucisk wszelkich mniejszości, zadawnione nienawiści
narodowe, tendencja do przeciętności i wygodnego bezpieczeństwa. Jančar
Peterowi Handkemu, dla którego Europa Środkowa jest "zjawiskiem
meteorologicznym", odpowiada w polemicznym tekście Misjonarz i jego
Sprawiedliwość, "że dobrze jest spoglądać w górę i na chmury wędrujące
po niebie, ale dobrze jest też patrzeć pod nogi, przynajmniej tak
długo, dopóki w tej Europie Środkowej są pola minowe, druty kolczaste i
mury berlińskie". Jančar pamięta dobrze zdanie Ivana Cankara: "Utopie
mają to do siebie, że lubią się urzeczywistniać" i jest przygotowany na
wydarzenia, które nastąpiły po 1989 roku. Nie musi poszukiwać dla
siebie nowej rzeczywistości, co dla większości intelektualistów i
dysydentów oznaczało wówczas definitywne porzucenie idei Europy
Środkowej. Trzeźwy i krytyczny w myśleniu, świadomy tego, że żyje na
"kontynentalnym uskoku, który zieje pod powierzchnią ziemi", potrafi
przewidzieć tragiczne wydarzenia, które nastąpiły w byłej Jugosławii i
nie ulec zaślepieniu, zobojętnieniu albo zagubieniu wobec tej
największej europejskiej tragedii drugiej połowy stulecia, co stało się
udziałem tak wielu. Intelektualistom dyskutującym w Paryżu o
"renesansie europejskiej wspólnoty intelektualnej" zarzuca "błądzenie
po labiryncie utylitaryzmu" i z naciskiem podkreśla różnice w
historycznym doświadczeniu ludzi ze Wschodu i z Zachodu, różnice, które
są głębsze, niż skłonni jesteśmy przyznać. Pozostał konsekwentny i jako
jeden z nielicznych wierny Europie Środkowej do dziś, choć przyzna, że
przez całe życie bronił idei, której pod koniec dwudziestego stulecia
już nie ma. Wyrzec się jej jednak to w jego przypadku - wyrzec się
rzeczywistości, a nie literackiej utopii. "Człowiek z obrzeży"
postrzega rzeczy inaczej niż bywalcy europejskiej agory.
4
Po
kilku krokach znalazł miejsce, którego szukał. Pomiędzy drzewami
wznosiły się niewielkie pagórki, rozpoznał je bez trudu. (...) Były to
kurhany z czasów iliryjskich, groby jakichś dawnych, nieznanych ludzi.
(...) Przywędrował tu, do grobów, które znał ze swego dzieciństwa.
"Drwiące żądze"
Historia
i los są nieubłagane dla mieszkańca Zwischeneurope (Między-Europy),
przykuwają go do grobów i pamięci, nieustannie stawiają w sytuacji
powinności narodowej i konieczności przeciwstawiania się
rzeczywistości. Autor Sprawozdania z Dziewiątego Kraju niejednokrotnie
w swym życiu stanie się "rozmnożonym do dwóch milionów komórek
przedmiotem, który (...) nazywają Słoweńskim Narodem".
Drago
Jančar pracuje dzisiaj w zasłużonym dla zachowania słoweńskiej
tożsamości narodowej wydawnictwie Slovenska matica przy placu
Kongresowym w Lublanie. Z okna jego gabinetu widać Pałac Krajowy, w
którym przywódcy Świętego Przymierza debatowali w 1821 roku nad tym,
jak położyć kres wolnościowym aspiracjom budzącym się wśród narodów tej
części Europy. Działo się to w jeszcze niedawnej stolicy Prowincji
Iliryjskich, państwa utworzonego przez Napoleona w latach 1809-1813, w
którym zezwolono na nauczanie języka słoweńskiego w szkołach - jedyne
kilka lat w całej historii tego narodu do 1918 roku. Ileż to razy w
czasach późniejszych obywatele Lublany gromadzili się na tym placu, by
wysłuchać rozstrzygających o ich losie decyzji przywódców, wygłaszanych
zawsze z tego samego pałacowego balkonu: 29 października 1918 roku
odczytano proklamację o oddzieleniu się Słowenii od Austro-Węgier i
przystąpieniu do nowego państwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców; 26 maja
1945 roku w strugach deszczu Tito ogłaszał powstanie nowej,
socjalistycznej Jugosławii; 26 czerwca 1991 roku prezydent Milan Kučan
obwieszczał decyzję parlamentu o utworzeniu niepodległej Republiki
Słowenii.
Drago Jančar był pośród świętujących tego dnia, jak za
każdym razem - euforycznych i pełnych nadziei na lepsze jutro. Był tam
pomimo swej niechęci do tłumu, do wiecowania, do kolektywnego głosu,
który zagłusza głosy pojedynczych "ja" i "ty", najdroższe pisarzowi.
Był tam, i też miał nadzieję. Tego dnia, w odrodzonym właśnie dzienniku
"Slovenec", ukazał się z nim wywiad zatytułowany A literatura niech
powróci na swoje miejsce... Następnego dnia rozpoczęła się wojna
dziesięciodniowa z Jugosłowiańską Armią Ludową. Czołgi na ulicach,
naloty, śmierć filozofa i poety Janeza Svetiny... Trzeba było bronić
niepodległości, apelować o solidarność do europejskich
intelektualistów, przekonywać światową opinię publiczną o słuszności
secesji z jugosłowiańskiej federacji. "Poezja i język nie są wyłącznie
kwestią estetyki, lecz, w tej chwili, przede wszystkim etyki, twardego
obowiązku" - notuje w swym dzienniku z tego okresu. A potem trzeba
będzie prowadzić ciągłe dyskusje i polemiki z europejskimi
kosmopolitami, którym trudno było pojąć, na co była Słoweńcom ta
śmieszna wojna i to śmiesznie małe państwo. Peter Handke ostatecznie
pożegnał się z Dziewiątym Krajem - Słowenią "zwierciadlanego ludu",
krajem bez historii, za to pełnym mitów i literatury, wpisanym w krainę
braterstwa i jedności pod wodzą dobrodusznego Tity. Wobec takich głosów
Jančar staje się "tubylcem" przystrojonym w złowrogie dla Europejczyków
barwy narodowego partykularyzmu. Kochał Jugosławię, jej geografię i
wielokulturową symbiozę, ale nienawidził jugoslawizmu, ideologii, która
siłą próbowała decydować o losach ludzi i narodów. Zawierzył
demokratycznym wyborom, które w 1990 roku odbyły się w republikach
Jugosławii, wykazującym dobitnie, że jej mieszkańcy nie chcą już dłużej
żyć ze sobą w jednym państwie. Stał się rzecznikiem niepodległej
Słowenii na arenie międzynarodowej.
Gdy skończyła się wojna i w
miarę ugruntowała słoweńska niepodległość, uznana przez Wspólnoty
Europejskie w styczniu 1992 roku, nadszedł czas trudnego, codziennego
budowania. Stojąc uparcie na gruncie rzeczywistości, nie dając się
ponieść narodowej feerii, tak jak wcześniej nie uległ jugonostalgii,
Jančar zaczyna uważnie przypatrywać się młodej słoweńskiej demokracji.
Interesuje go Słowenia jako racjonalnie urządzone państwo. Staje się
coraz bardziej krytyczny wobec poczynań nowych władz. Ponownie
dostrzega zagrożenia wolności słowa i korupcji władzy. Słoweńcom
zarzuca prowincjonalne zadufanie, postawę cynicznego dystansu,
oportunizm i utylitaryzm. Kulminacją tych niepokojów staje się szeroko
dyskutowany esej Egipskie garnce mięsa, w którym daje wyraz swojemu
bolesnemu déja vu wobec słoweńskiej rzeczywistości. Przywołując
biblijną historię Izraelitów tęskniących za starym władcą, który był
wprawdzie tyranem, ale napełniał ich garnce mięsem, ostrzega przed
groźbą nowego totalitaryzmu. W społeczeństwie dotkniętym amnezją, żądzą
świeżych pieniędzy, pragmatycznym cynizmem, który staje się już tylko
nagą żądzą władzy i mocy - w takim społeczeństwie "może się przydarzyć,
iż ostrzeżenie przed totalitaryzmem stanie się rzeczywistością".
Jančar
zdaje się postępować drogą swego mistrza, Ivana Cankara, który pisał:
"Maluję ciemność, by oczy bardziej zatęskniły za światłem". Ale za taką
postawę płaci się wysoką cenę i nawet w gronie słoweńskich rodaków ten,
który stał się "rozmnożony do dwóch milionów komórek", zamienia się w
"człowieka z obrzeży".
Gregor Gradnik z powieści Drwiące żądze
powrócił z Ameryki do domu, związany ze swoją ojczyzną "sznurem
tęsknotyś. Powrócił do krainy cierpienia i śmierci, zamieszkanej przez
demony melancholii, w której liczba samobójstw jest jedną z najwyższych
w świecie, w której od zawsze dobrze się miały reżimy oparte na
tyranii. Powraca, bo tam, gdzie nie istnieje coś, co by było wolności
pozbawione, jak w Ameryce, nie można wolności urzeczywistnić. Powraca
jak Ivan Cankar w roku 1910 z Wiednia do Lublany, nie z wielkiego
świata na prowincję, lecz by znaleźć się "w samym centrum życia".
5
...
wspaniała pozycja intelektualisty bądź artysty, porzucającego wąską
dziedzinę, w której czuje się jak w domu, i poświęcającego swój
autorytet dla głoszenia krytycznych sądów o życiu polis, jest
zagrożona. Z jednej strony stracił on niezależność, gdy zaczął służyć
polityce, a na Bałkanach nawet przemocy, z drugiej zaś traci ją, gdy za
cenę swej niezależności brakuje mu już odwagi albo chęci, by wyrazić
jakąś ryzykowną opinię.
"Październikowe dyskusje"
Drago
Jančar całym swoim życiem bronił postawy zaangażowanego
intelektualisty. Pozostał jej wierny nawet wtedy, gdy czas końca
stulecia przemieniał sens tego zaangażowania w jego przeciwieństwo,
albo wręcz sens ten rozmywał. Jednak to nie aktywista Sartre,
zmierzający do określonego celu, do realizacji z góry zamierzonej idei,
stanie się dla niego wzorem. Ten Środkowoeuropejczyk zbyt boleśnie
został doświadczony przez próby realizacji zbawczych ideologii, by
swoje zaangażowanie podporządkowywać ideowemu celowi. Jego
zaangażowanie unika projekcji celu, jest działaniem kierującym się
myśleniem i poznaniem rzeczy. To Camus jest jego nauczycielem.
Zaangażowanie, które "rodzi się z wiedzy o rzeczach samych, z rzeczy
samych, jak potrafi to czynić sztuka, nie przynosząca żadnej korzyści",
takie zaangażowanie jest "syzyfową pracą, ale też i jedyną gwarancją
tego, że wszystko nie zakończy się w nicości".
Zaangażowanie
Jančara jest poszukiwaniem rzeczywistości i jej poznawaniem. W istocie
nie ma tutaj konfliktu z sytuacją pisarza, choć sam pisarz zdawał się
wielokrotnie na to wskazywać. "Poza pisaniem zawsze robimy coś innego.
Jeśli nie obalamy komunizmu (...) to pomagamy ustanawiać jakieś państwo
narodowe. (...) A tak prawdę mówiąc wcale mnie nie cieszy ťrobienieŤ
państwa. Mglisty poranek w Lublanie daje mi więcej natchnienia niż
jakiekolwiek państwo" - wyznawał w Sprawozdaniu z Dziewiątego Kraju,
sprowokowany przez Handkego, by po raz kolejny stać się "tubylcem" i
bronić Słowenii przed chorobliwymi projekcjami żyjącego mitami literata.
Często
u Jančara daje się wyczuć tęsknota za tym porankiem, za powrotem do
"normalności", za literaturą, która powróci na swoje miejsce...
Tymczasem miejsce to jest pośród rzeczywistości, a jedną z dróg
wiodących do niej jest zaangażowanie. W przeciwnym razie pozostaje
milczenie intelektualistów, które "zawsze przyznawało rację tym, co nie
myślą własną głową albo nie myślą wcale. Ale za to działają, i to bez
litości".
W rozmowie z Jaroslavem Skruśnym powie o swoich
esejach, że pozwalają mu oswobodzić literaturę z krytycznego
zaangażowania. Jednocześnie zaś w poszukiwaniu wyrazu dla tragedii,
która dzieje się w Bośni, tworzy język łączący literaturę i politykę.
Jego Augsburg otrzymał europejską nagrodę miasta Ansberg za krótką
prozę. "Nie wiedziałem, czy piszę esej, prozę czy jeszcze coś innego".
Ta
wielka zmiana, po której będzie się już można całkowicie poświęcić
sztuce, ta wiosna, podczas której tylko wiosnę będzie można opiewać,
nigdy nie nadejdą. Nie tylko dlatego, że bogini Historia upodobała
sobie ten uroczy krajobrazowo zakątek Europy. Zaangażowanie stało się
immanentną częścią procesu twórczego Jančara, a jego konsekwencje
organicznym tworzywem literatury. To stanowi też o jego wyjątkowości w
postmodernistycznym świecie "równego dystansu". W drodze do Augsburga
sny przemieniają się w rzeczywistość, sceny z teatru awangardowego w
tragedię Vukovaru, a dyskusje o estetyce w zbrodnie. W świecie
"człowieka z obrzeży" zaangażowanie prowadzi ku rzeczywistości, a
twórczość artystyczna ku stawianiu pytań natury etycznej.
Choć
zabrzmi to może zaskakująco, dla postawy zaangażowania Draga Jančara
równie ważna jak rzeczywistość jest pamięć. Pisarz i intelektualista
jest zaangażowany, gdyż pamięta. Żyjąc w okresie powszechnej amnezji,
która ma ułatwić ponoć transformację społeczeństwa postkomunistycznego
w kapitalistyczne, słysząc wokół, że "z przeszłością i grobami nie
możemy wejść do Europy", stara się pamiętać i niepokoić pamięcią
innych. Wie, że za zapomnieniem kryje się relatywizm, a w ślad za tym
możliwość powtórzenia tego, co najgorsze z przeszłości. "Nie można
zapomnieć o żadnym grobie kryjącym szczątki ofiar straszliwych
historycznych wizji i pychy ťnowegoŤ świata, który uważał, że jest
wieczny. O żadnej sali sądowej, gdzie wydawano niesprawiedliwe wyroki,
o żadnym przesłuchaniu i żadnej celi więziennej" - pisał w eseju
Niepokój historii, sztuka, niepokój człowieka.
W roku 1998 autor
Ciemnej strony księżyca musiał na czas jakiś odstąpić od pisania, by
stać się... muzealnikiem. "Była to ostatnia rzecz na ziemi, którą
chciałbym robić". Zaczęło się od wystawy "Słoweńcy w XX wieku", która
na łamach prasy spotkała się z ostrą krytyką Jančara, gdyż ukrywała
ciemną stronę słoweńskiej historii po 1945 roku i wybielała totalitarny
ustrój. W odpowiedzi nadeszła poważna propozycja ze strony Muzeum
Historii Najnowszej, by dobrał sobie zespół i przygotował alternatywną
wystawę poświęconą słoweńskiej historii pod władzą systemu
komunistycznego. Trzeba było zaangażować się po raz kolejny, poświęcić
swój autorytet dla przygotowania wystawy i do tego nauczyć się jeszcze
nowego zawodu. Jančar, bez przerwy czując ciężar na sercu, myśląc o
żywych ludziach (i ich losach), spoglądających na niego "z każdego
papieru wziętego do ręki", znajduje się w stanie, który Paul Celan
nazwał kiedyś "pamiętającą wszystkie nasze daty trwałą koncentracją".
Podobne są trochę do siebie te dwie postaci z obrzeży Europy Środkowej,
zagubione w pławiącym się w dobrobycie powojennym cielsku Europy,
nieprzyjemnie uwierające swą bezkompromisową pamięcią i konsekwentnie
zakłócające milczenie intelektualistów.
6
...my, ludzie z
obrzeży, można nawet powiedzieć - ludzie z marginesu, którzy od środka
znamy zarówno pałace rządowe, jak i cele więzienne, salony i dworcowe
spelunki, święte i ladacznice, zachwyt i gorycz, dumę i upadek, strach
i odwagę, pewność i wątpliwość, pokój i pokusy, czyny i apatię...
"Październikowe dyskusje"
Pamiętający
nigdy nie są samotni. I nie tylko ci, co odeszli, ocaleni we
wspomnieniu, im towarzyszą. Celan w wierszu Ty bądź jak ty...:
"A gdy kto przetnie węzeł ku tobie, (...)
zawiąż go znów, w pamięci".
Na określenie pamięci używa starego słowa Gehugnis, którego korzenie tkwią w "koncentracji spoczywającej
w umyśle".
Drago
Jančar, pamiętając podczas pisania Wspomnień o Jugosławii, że właśnie w
tej chwili, w niedzielę 13 stycznia 1991 roku o godzinie 14.00, czołgi
są na ulicach Wilna, zawiązuje węzeł z Tomasem Venclovą. Tym samym, z
którym po upływie ponad roku, w Budapeszcie, wspólnie będzie bronił
Arpada Göncza przed tłumem owładniętym "demonem nacjonalizmu". I czy to
nie ten sam rodzaj "koncentracji" kazał Czesławowi Miłoszowi w
przemówieniu z okazji wręczenia Nagrody Nobla upomnieć się o los
zniewolonych krajów bałtyckich? A Albertowi Camus również z tej samej
okazji - o los ofiar historii ("Przeznaczeniem pisarza jest służyć nie
sprawcom historii, lecz jej ofiarom")?
Tomas Venclova powiedział
kiedyś, że to, co stanowi więź pomiędzy ludźmi, "to po prostu głosy
przekorne, głosy, które nie zgadzają się na zastany świat". Bliskie
jest to określeniu postaci dysydenta, którego być może zbyt pochopnie
odesłaliśmy już do lamusa historii. Cytowany przez Jančara
w
przedmowie do książki Adama Michnika André Maurois (jakże szybko
rozrasta się ta wspólnota celanowskiego węzła!) o dysydencie: "...żeby
dochować wiary swym poglądom, zgodził się stanąć w opozycji do władzy i
w żadnej okoliczności nie będzie się już obawiał wyzwania opinii
publicznej".
"Człowiek z obrzeży" słyszy uderzenia ludzkiego
serca; jest dysydentem totalitaryzmu; dochowuje wierności utopii, która
staje się rzeczywistością; dla obcych jest "tubylcem" potrafiącym
bronić swoich przed zagrożeniem, dla swoich Kasandrą wieszczącą
zagrożenie; z ofiarami historii, zawadzającymi nowym władcom w drodze
do nowej ziemi obiecanej, zamieszkuje po ciemnej stronie księżyca; w
życie polis angażuje się pamięcią; nie godzi się na milczenie. Zawsze
pozostaje na obrzeżach, z węzłem zawiązanym ku tobie.
Graz, luty 1999
Krzysztof Czyżewski
Drago Jančar, Eseje, Sejny 1999, Fundacja Pogranicze