Dariusz Kosiński o "Małym centrum świata" Krzysztofa Czyżewskiego

Dariusz Kosiński o "Małym centrum świata" Krzysztofa Czyżewskiego

Na stronie Instytutu im. Jerzego Grotowskiego ukazała się recenzja Dariusza Kosińskiego pt. "Pontifex". 17.10.2017

Dariusz Kosiński

Pontifex

Kiedy Jerzy Grotowski nazywał performera pontifexem – czyniącym mosty, odnosił to pojęcie do „człowieka czynu”, dość jednoznacznie umieszczanego w kontekście sztuk performatywnych. Tak przynajmniej jego słynną wypowiedź zwykliśmy czytać, traktując ją jako autokomentarz do Sztuki jako wehikułu i jej najważniejszej realizacji – Akcji. Wydana właśnie książka Krzysztofa Czyżewskiego każdą swoją stroną dowodzi, że równie uprawnione, a dziś może ważniejsze i pilniej potrzebne, jest inne odczytanie. Performer-pontifex to ktoś działający nie w wyróżnionej sferze artystycznej, ale w obszarze swojego życia dzielonego z innymi, wychylonego ku nim niczym przęsło niewidzialnego mostu.

Książka Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei, wydana oczywiście przez sejneńską Fundację „Pogranicze”, zbiera ułożone w porządku chronologicznym teksty Krzysztofa Czyżewskiego powstałe na przestrzeni ćwierćwiecza. Najstarszy pochodzi z roku 1991, ostatnie powstały w roku 2016. Wszystkie daty publikacji i informacje o tekstach niepublikowanych wcześniej zostały pieczołowicie podane w Nocie redaktora – Łukasza Galuska. Wspominam o tym, bo upływ czasu, który powinien być odczuwalny w trakcie lektury, jest całkowicie nieobecny. Książka Czyżewskiego wydaje się pisana dziś, na gorąco, pod wpływem nadchodzących każdego dnia informacji o przyborze ksenofobii, spotęgowaniu nacjonalizmów i nienawiści do inności, o politycznie usprawiedliwianym i generowanym rozroście egocentryzmu i narastającym hałasie agresywnie zatrzaskiwanych drzwi. Nawet to, co na poziomie retoryki, języka, odwołań kulturowych wydawać się może początkowo zakorzenione w dawno minionych latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku – czasach kontrkulturowych utopii, teatru niezależnego i alternatywnych sposobów życia, brzmi dziś niezwykle aktualnie. Nie jest sentymentalnym wspomnieniem, ale przedwcześnie porzuconą przez stado ścieżką, której wierna pozostała garstka „świrowierców”. Nie dali się nabrać ani na neoliberalną opowieść o etyce dorabiania się, która zapewni spokój, bezpieczeństwo i dostatek pokoleniom przyszłym, nie każąc zarazem wyrzekać się konsumpcyjnych przyjemności generacjom obecnym, ani na państwowo-narodowy mit o konieczności rekonstrukcji mocnej tożsamości i rzekomego heroizmu trwania przy swoim. Dzięki temu stworzyli swoje małe centrum świata, swoją prowincję, ku której teraz możemy się zwrócić po wskazówkę pozwalającą odpowiedzieć na najistotniejsze pytanie: co robić?

W kolejnych tekstach zamieszczonych w książce Krzysztof Czyżewski stawia i opisuje kolejne filary budowanego przez całe życie mostu: etos amatora, romantyzowanie prowincji bez wyrzekania się jej, działanie w perspektywie długiego trwania, tworzenie tkanki łącznej, etos pogranicza, wierność solidarności, pracę na rzecz połączenia pamięci z miłością. Hasła te, często metaforyczne, są w książce nie tyle wyjaśniane, co ukazywane jako część praktyki. Zapiski praktyka idei swoją siłę czerpią bowiem z rzeczywistych dokonań Czyżewskiego i jego współpracowników. Dokonań niekwestionowanych i jednocześnie niespektakularnych, dowodzących, że można pracować w sposób skuteczny i fortunny, nie poddając się władzy wyzwania „performuj albo...”, na którym zasadza się trzymająca nas w swojej mocy władza paradygmatu performatywnego albo społeczeństwa Spektaklu.

Być może to kwestia osobistego kontekstu i zainteresowań, ale czytając Małe centrum świata, miałem wrażenie, że wreszcie komuś udało się konkretnie, prosto i jasno odpowiedzieć na pytanie, jak owej władzy się nie poddać, jak wyrwać się z trybów nieustannej licytacji na coraz bardziej dramatyczne i spektakularne „akcje”, pożerające swoich aktorów i w końcu niszczące same siebie. Jeśli przed każdym z nas stoi wyzwanie „jak ocalić siebie?” (to też Grotowski), to właśnie w poszukiwaniu skutecznego oporu wobec władzy performatywnej trzeba dziś szukać etycznych i politycznych dróg ratunku. Władza performatywna zasadza się bowiem na tych elementach, które „pontifex” niemal odruchowo odrzuca: działaniu nastawionym na natychmiastowy efekt sprawdzany miernikami medialnego rozgłosu, rozpoznawalności i cytowalności, dostosowaniu się lub co najwyżej igraniu ze scenariuszami społecznie ustanawianych i nieustannie modyfikowanych ról, trosce o siebie, wsłuchiwaniu się w siebie, asertywnemu samozabezpieczeniu. Nie znaczy to, że odrzuca performans jako skuteczne, to znaczy wpływające na innych, działanie albo że rezygnuje z teatralności. Rzecz w tym, że właśnie tego nie czyni, rezygnując z najczęstszej reakcji krytycznej na Spektakl – próbę ucieczki w prywatność, w intymność niedzieloną z nikim. Pontifex jest człowiekiem dialogu, a więc współdziała z innymi, już przez to samo wystawiając się na mechanikę procesów dramatyzacyjno-przedstawieniowych. Tyle że tworzone przez niego przedstawienie ma wobec zasad i konwencji Spektaklu charakter tak radykalnie alternatywny, że wydaje się wręcz śmieszne, naiwne, anachroniczne. Zamiast przykuwać uwagę, zabiegać o robienie wrażenia na innych, rozprasza ją, działając razem z nimi. Zamiast popisywać się krytycznym dystansem, autoironią i ekshibicjonistycznymi wiwisekcjami, samego siebie trzyma niemal w ukryciu, co jednak nie wynika z jakiegoś zaparcia się czy wyrzeczenia „ja”, ale z czegoś wręcz przeciwnego – z rozpoznania tego, co nazywano dawniej powołaniem, a co Grotowski (znowu on!) nazywał przewrotnie „pokusą główną”. Już w otwierającej książkę, bardzo osobistej wypowiedzi zatytułowanej Etos amatora Czyżewski odwołuje się do tego zasadniczego aktu wsłuchania się w siebie, a nie w generowane społecznie oczekiwania. Zapewne można by w tym widzieć jakieś pozostałości tak dziś niemodnego esencjonalizmu, gdyby nie to, że to, co zostaje wysłuchane, nie jest żadną „stałą”, lecz czymś wprost przeciwnym – dynamicznym i pociągającym, jakimś niemal mickiewiczowskim „to lubię”, któremu pozostaje się wiernym bez popadania w naiwne mitologizacje.

Działania Czyżewskiego tym różnią się od tego, co tak chętnie nazywa się utopią, że są konkretne, dalekie od łatwych idealizacji i mitologizacji, w które wpadają często ludzie o szlachetnych pobudkach, ale unikający lub po prostu niemający cierpliwości do długofalowego praktykowania głoszonych idei. Autor „zapisków” zebranych w Małym centrum świata świetnie wie, że czasem jest bardzo trudno, a błędów nie popełniają tylko ci, którzy nic nie robią. Nie idealizuje Innych (co tak często zdarza się ludziom sprzeciwiającym się ksenofobii), ale jest wciąż gotów do przebaczenia, a własną i innych wolność wciąż usiłuje dopełnić solidarnością.

Może to wszystko brzmi dość patetycznie, ale mówiąc o tej małej książce, która nie boi się wielkich słów, nie sposób nie ocierać się o podniosłość. Więc odważę się i powiem tak: Małe centrum świata stanowi syntezę wszystkiego, co stworzyło wyjątkowość polskiego społeczeństwa i polskiej kultury u progu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, a co zapanowało na naszych ulicach i w naszych umysłach wraz z Sierpniem. Jest w tej książce duch kontrkulturowego buntu i odwaga poszukiwań alternatyw wobec dominujących stylów działania i (nie)myślenia, jest odwaga decyzji o pozostaniu w miejscu niewyróżnionym – na prowincji oraz wierność tej decyzji, jest wzajemność niezamieniana w używanie innego jako cokołu dla własnej wybitności, jest wreszcie duch solidarności, którą tak długo pisaliśmy dumną wielką literą, że zapomnieliśmy, co to słowo znaczy. Etos, który większość z nas (ja też) uznała za przegrany, traktując go z nostalgią i żalem, powraca po ćwierćwieczu z rękami pełnymi tego, co w starym języku nazywało się „naręczem dobrych uczynków” i z lekcją, która brzmi znów aktualnie, inspirująco i krytycznie wobec dominujących sposobów interpretacji rzeczywistości i wynikających z nich postaw. W tym sensie Małe centrum świata to książka jak najbardziej na czasie.

Jej znaczenie i rangę wyznacza także to, że zarysowane powyżej i wynikające oczywiście z własnych zainteresowań i pytań odczytania, obejmują tylko niewielki fragment poruszanych tu tematów. Niezwykle frapująca jest na przykład proponowana przez Czyżewskiego idea Europy Środkowo-Wschodniej, o której znakomicie pisze w posłowiu Przemysław Czapliński, przenikliwie przeciwstawiając ją o wiele głośniejszej koncepcji „porwanej Europy” Milana Kundery. Jest fascynująca (choć i jakoś przerażająca) refleksja nad ślepotą, która sprawia, że nie dostrzegamy sensu wydarzeń rozgrywających się przed naszymi oczami – w tym przypadku sensu wojny w byłej Jugosławii jako swoistej zapowiedzi tego, co dziś dzieje się już nie tylko w Europie. Jest – z innej sfery – całe bogactwo bardzo konkretnych lekcji z dziedziny animacji kultury. Ale na dziś, na nasz wyjątkowo niespokojny i depresyjny czas najważniejsze wydaje się bijące z każdej strony Małego centrum świata przekonanie o sensie wysiłków podejmowanych niemal w ukryciu i o tym, że ten, kto „widzi w ukryciu”, za każdy taki wysiłek w sposób nieoczywisty i niespektakularny wynagradza.

Krzysztof Czyżewski: Małe centrum świata. Zapiski praktyka idei, Wydawnictwo „Pogranicze”, Sejny – Krasnogruda 2017.

czytaj artykuł na stronie Instytutu im. Jerzego Grotowskiego

czytaj o książce "Małe centrum świata"

recenzja w kwartalniku "Prowincja"

rozmowa z Krzysztofem Czyżewskim w Radio tokfm

"Podróże po kulturze". Z Krzysztofem Czyżewskim rozmawia Andrzej Bajguz

Tomasz Fiałkowski o "Małym centrum świata"

recenzja w "Znak" 2017, nr 750