Czytam wiersze poety z Sarajewa i nie bez zdziwienia, chociaż z satysfakcją, stwierdzam, że akcja zdarzeniowa wielu jego utworów rozgrywa się na koncercie muzyki Chopina w Żelazowej Woli, nad brzegiem Wisły, w Alejach Ujazdowskich i w Alei Róż w Warszawie, w pociągu z Warszawy do Krakowa, na dworcu w Radomiu, w muzeum w Oświęcimiu. Mało tego, widzę, jak "pan Izet" recytuje architektowi z Gdańska wiersze polskich poetów i że na dodatek w jego własnych wierszach zjawiają się: Julian Tuwim - za którym powtarza: "A może byśmy tak, najmilsza, / wpadli na dzień do Popovaczy". Marek Hłasko - którego książki wręcz połykał w swoim czasie, Julian Przyboś - z którym namiętnie spacerował, Tadeusz Różewicz - którego odwiedzał w Gliwcach, Wisława Szymborska - wpadająca do niego w drodze na festiwal w Strudze, Jerzy Harasymowicz - popijający z nim wódkę i przeglądający wybór swoich wierszy przełożonych na język serbski, Jerzy Górzańśki - z którym poeta zgadza się w kwestii interpretacji snów. Wreszcie Konstanty Ildefons Gałczyński.
Sarajlić, pisząc w otwierającym książkę wierszu z 1947 roku "Z dzieciństwa. Modlitwa młodszego brata": "Gwiazdy w niebie, księżyc w oknie" i jeszcze: "W pół modlitwy cichnie głos, / jestem sam i płaczę. / Cicha noc, żółty księżyc / spod rzęs gęstych patrzy", nie mógł nie zobaczyć w Gałczyńskim bratniej duszy, starszego brata w poezji. Jak Gałczyński, seriami pisał niezrównane wiersze o miłości: "Wasza to noc", "Próba romancy" czy "Pisz do mnie na adres lata zielony" z roku 1960: "Dzisiaj znów ktoś oceniał moje najnowsze tomiki. / Jakieś o wpływach całe opowieści. / Ale że wpływ największy na mnie wywarła pewna absolwentka germanistyki, / to się w głowie nikomu nie mieści" i jeszcze: "Kogo obchodzi, żeś dla mnie Madagaskary, Meksyki, Honolule, / żeś historią, którą przeszedłem na kolanach we wszystkie strony. / Twego imienia, które wymawiam tak czule, / wyparły się encyklopedie i leksykony". Bez dwu zdań, cały Gałczyński!
Był zarówno sprawcą, jak i uczestnikiem swoich wierszy, ich podmiotem i przedmiotem. Zjawiał się osobiście w groteskowych - bywa, że nawet w tromtadrackich, pełnych straceńczych fantazji - utworach. Z oktostychu "Wczesny Sarajlić" dowiadujemy się, że w młodości namiętnie pisał ody: "Z ód tych powodu chciał się wieszać nieraz. / Wczesny Sarajlić, gdzie ty jesteś teraz?", w utworze pod wymyślnym tytułem "Spisane przez Izeta Sarajlicia w listopadzie 1964 roku urywki jego rozmowy z małżonką arcyksięcia austriacko-węgierskiego Franciszka Ferdynanda, w Konopiszte, w Czechosłowacji" dworował z samego siebie na potęgę - jak na poetę cygana przystało - że jest "jakimś tam poetą bośniackim", ale za to w "Mogłem wtedy wszystko" wyznawał, iż z miłości mógł latać nad miastem niczym ów skrzypek z obrazu Marca Chagalla.
Wykreował własną legendę, mit poety outsidera składającego - jak sam to zresztą określił - staromodne, idealistyczne i humanistyczne wiersze. Wykreował magiczny świat - "którego nie ma, a jednak istnieje" - w jakim chciał zamieszkać - Sarajliciewo. W tym mieście żyje się "w śmiechu i w śpiewie", cała władza zaś znajduje się w rękach dzieci. No cóż, poeta jest jak dziecko, każdy poeta.
2. W Sarajewie poeta zamieszkał w roku 1945 i tu żył aż do śmierci, pisząc - co prawda nie tylko, ale jednak przede wszystkim - wiersze o Sarajewie. W jego liryce to centrum świata, jedyne miejsce na ziemi. W zakończeniu wiersza "Sarajewo" z 1961 roku mówił: "Bo w tym mieście może i nie byłem najszczęśliwszy, / lecz nawet deszcz, gdy tu pada, jest nie tylko deszczem", w wierszu "Co zrobi Sarajewo beze mnie" z 1965 roku obiecywał: "I jeżeli kiedy mojemu miastu będzie potrzebne czułe słowo / będę gotowy i wyjdę z cienia", natomiast w wierszu z roku 1968, który dał tytuł książce, z jaką nie rozstaję się od paru tygodni, szukał w Sarajewie ulicy, jaka mogłaby nosić jego imię: "Małej uliczki szukam: codziennej, zwyczajnej, / którą, przez nikogo nie dostrzeżeni, / moglibyśmy przejść nawet po śmierci".
W Sarajewie przeżył wszystko, całe swoje życie, to, czego życie skąpi każdemu i czego nie skąpi nikomu. Tu przeżył swoją pierwszą i ostatnią miłość. W jednym z wierszy zwierzał się: "Moje miłosne wiersze zostały w Sarajewie", w innym zaś wyznawał, że tym, co dla niego najważniejsze, jest: "O miłości w Sarajewie pisać wiersze". Ale to w latach 60. i 70. W roku 1989 wydał tom katastroficznych utworów "Pożegnanie z humanistycznym idealizmem europejskim", jakby przewidując, że za chwilę na Bałkanach zapanuje "południowosłowiański nacjonalistyczny obłęd" i w latach 1992-1995 zaczął pracować nad wierszami z cyklu "Sarajewski tomik wojenny", a potem nad "Księgą pożegnań" i "Kocham Bardzo". Utwory z tego czasu są krótkie, skondensowane i lapidarne. Aż do bólu. Jak choćby "Miłość ludzka":
Miłości ludzka,
gdzie jesteś?
Czy tylko
w książkach?
To prawda, że te utwory - np. "Szczęście po sarajewsku", "Pocisk z Mrkovicia", "Byli Jugosłowianie", "Przyjaciołom z byłej Jugosławii", "Do tej wojny nie jesteśmy przygotowani" - są polityczne i publicystyczne, a nawet interwencyjne, że składają się na kronikę oblężonego, mordowanego na oczach całego cywilizowanego świata Sarajewa - zamienionego teraz w "centralne więzienie Europy" ("Pożegnanie z tramwajem nr 6"), ale i tak nie przestają być świadectwem egzystencji jednego z obywateli tego miasta, któremu wydaje się, że umarł. Umarł za życia. "Już umarłem" - czytamy w tak właśnie zatytułowanej miniaturze: "A żyję tylko / dla mojego wnuka Vladimira". W "Myślach na powitanie Nowego Roku 1994", zastanawiając się nad pisarzami samobójcami: Kurtem Tucholskim, Ernstem Tollerem, Stefanem Zweigiem i Konstantym Bieblem, bośniacki poeta stawia retoryczne pytanie: "Na co ja czekam? / Na co my wszyscy czekamy?" i komponuje "Pożegnanie z Wielką Sztuką" - hymn zwątpienia i niewiary, rzecz o końcu świata, któregoprzesłanie brzmi: "Nigdy już takiego życia ani takiej sztuki".
W Sarajewie w odstępie niespełna dwóch miesięcy zmarły siostry poety Nina i Raza, potem żona Mikica - adresatka wielu jego fantastycznych erotyków - inaczej mówiąc: córka Petara, matka Tamary, babcia Vladimira. "A może, / może osunęłaś się w śmierć, / aby wierszom tobie poświęconym / oszczędzić coraz starszej starości" - pytał w jednym z tekstów, w których więcej pytań niż odpowiedzi.
Pod koniec lat 80. Sarajlić doszedł do wniosku: "przeżyłem właściwie to, co trzeba" ("Morbaka"), a także "Oprócz śmierci zdarzyło mi się już wszystko" ("Oprócz śmierci") i nie krył wówczas, że wie, iż niebawem przyjdzie dzień: "gdy wypadnie powiedzieć Żegnajcie" (w utworze pod znamiennym tytułem "Jestem gotów"). Potem w "Ostatnim wierszu sprzed wojny" prorokował: "Zamiast w świecie swoich wierszy / umrzemy w świecie zupełnie innych ludzi", a w "Ostatnim tangu w Sarajewie", pisanym 8 marca 1994 roku: "Miła, nasze życie, choć wspaniałe, także minie". I przeminęło.
3. Poezja Izeta Sarajlicia to przykład poezji bezpośredniej, powstającej pod piórem poety, dla którego nie ma tabu, tematów zakazanych - wszak jej podstawowymi motywami są: noc, księżyc i miłość - to kwintesencja najczystszej liryki, a więc prostoty i jasności, obrazu i refleksji, ale także wyobraźni i myśli, myśli i uczucia. Poezja codzienności. Codzienności odświętnej.
Tak, właśnie tak. Sarajlić żywił przekonanie, że poezja rodzi się na granicy życia i sztuki. Każdy, kto sięga po pióro, winien mieć świadomość, że w istocie "jedyną książką, jaką człowiek pisze, jest książka klęsk". Tak pisał w tekście "Bez tytułu, ale i bez specjalnej goryczy", ale w tekście "Bez tytułu, ale nie bez goryczy" obnosił się z tym, że jest poetą cokolwiek oderwanym od rzeczywistości, którego domeną są księgarnie i kawiarnie, ponadto kwiaciarnia, w której kupował żonie kwiaty i kiosk, w którym zaopatrywał się w papierosy.
Poezja powstaje na granicy życia i sztuki, konkretnie wtedy, gdy "życie przygniata / jakimś radosnym smutkiem" ("Dla moich drogich Bajeviciów"), bo życie, ściślej - życie pełną piersią okazuje się fundamentalnym warunkiem powstawania poezji. W latach 70. narzekał, że ciągle brakowało mu czasu: "żeby na czas przeżyć życie", zaś w latach 80. deklarował: "Na drugi raz już bym wiedział, jak mocniej nacieszyć się życiem" ("Na drugi raz") i nie krył, że największą słabością poezji tak naprawdę jest poezja i że wiersz staje się poezją dopiero wtedy, gdy wtargnie do niego autentyczne życie ("Od jakiegoś czasu").
W "Nauczycielach", wierszu bez wątpienia programowym, Sarajlić wymienia dziesięciu swoich mistrzów, objaśniając, czego się od nich dowiedział, co im zawdzięcza. Tymi mistrzami są kolejno: Rainer Maria Rilke, Borys Pasternak, Carl Sandburg, Włodzimierz Majakowski, Pablo Neruda, Federico Garcia Lorca, Bertold Brecht, Ivo Andrić, Konstanty Ildefons Gałczyński i Aleksander Błok. Nie sposób wymienić wszystkiego, czego się od nich nauczył, ale nie sposób nie zacytować trzech konstatacji: po pierwsze - "świat nie jest gdzie indziej, tylko w nas samych", po drugie - "wszystko, co odkryliśmy w życiu, odkryliśmy w sobie samych", po trzecie - "największy efekt osiąga poezja, kiedy poeta zaskoczy czytelnika czymś oczywistym".
Świat, poezja i dopiero potem ja. Oto niezłomna zasada Izeta Sarajlicia, poety z Sarajewa, który śmiał się, płacząc, i płakał, śmiejąc się.
Janusz Drzewucki, "Twórczość" grudzień 2005
Izet Sarajlić, Szukam ulicy dla mego imienia, tłum. Danuta Cirlić-Straszyńska i Marian Grześczak. Sejny 2005, Wydawnictwo Pogranicze,