Tony Judt, zmarły zaledwie w ubiegłym roku, brawurowo wdarł się do kręgu najważniejszych intelektualistów świata, zrażając do siebie pospołu kawiorową lewicę, izraelskie jastrzębie i bezkrytycznych zwolenników Karola Wojtyły. Wszystkich zresztą wymienić nie sposób. Jak to zrobił? „Niestety”, kulturalnie: za pomocą sumiennie przedstawionej argumentacji, zamkniętej w formie eleganckich esejów i monografii. Każdy cios solidnie uargumentowany i wymierzony. Bezceremonialne obchodzenie się z fałszywymi autorytetami to jedna strona medalu. Judtowi pozwalała ona na wiarygodne wstawianie się za „słabszymi” medialnie intelektualistami. Obnażał zatem nonsensowne akademickie dziedzictwo takich „bohaterów” myśli lewicowej, jak Louis Althusser, jednocześnie broniąc dobrego imienia Alberta Camusa czy Leszka Kołakowskiego.
Świetnym przykładem tej twórczej pracy Judta jest opublikowany niedawno zbiór esejów „Zapomniany wiek dwudziesty”, nad którym „Kultura Liberalna” objęła patronat medialny. Aktualny Temat tygodnia jest zapisem dyskusji na tematy związane z książką, która odbyła się 17 czerwca w warszawskiej klubokawiarni Chłodna 25. Wzięli w niej udział Paweł Śpiewak, Piotr Kłoczowski i Krzysztof Czyżewski, a poprowadził ją Paweł Marczewski.
Zapraszamy do lektury!
***
Paweł Marczewski: Naszą dyskusję zainspirowała książka „Zapomniany wiek dwudziesty. Retrospekcje”, antologia esejów Tony’ego Judta z ostatnich dwudziestu lat. Spektrum poruszanych w niej tematów jest bardzo szerokie, postanowiłem więc wyłowić z tego bogatego zbioru kilka wątków i od nich rozpocząć rozmowę. Zacznę od pytania do Pana Krzysztofa Czyżewskiego. Pan Judta znał osobiście i sądzę, że być może z tej racji będzie nam Pan w stanie wyjaśnić pewien paradoks w przebiegu jego drogi intelektualnej, na który jako pierwsza zwróciła uwagę Marci Shore. Otóż po 1989 roku, kiedy zachodni intelektualiści rozczarowani postkomunistyczną rzeczywistością Europy Środkowej stopniowo tracili zainteresowanie tym regionem, Tony Judt podążał w dokładnie przeciwnym kierunku. Po napisaniu kilku książek historycznych poświęconych Francji – przede wszystkim ostrej pracy „Past Imperfect”, która była wyrazem jego głębokiego rozczarowania powojenną francuską lewicową inteligencją, między innymi Sarte’em i Louisem Althusserem – zwrócił się nagle ku Europie Środkowej. Zaczął czytać Kołakowskiego, zainteresowało go doświadczenie środkowoeuropejskich marksistów, którzy marksizm porzucili i zrewidowali. Skąd ta przekora? Dlaczego Judt postąpił wbrew panującej wówczas na Zachodzie modzie intelektualnej?
Krzysztof Czyżewski: Na początku warto zaznaczyć, że ta moda nie ograniczała się jedynie do Zachodu, ale objęła także elity środkowoeuropejskie. To paradoksalne, że po 1989 roku, kiedy nareszcie mogliśmy o Europie Środkowej mówić swobodnie, dominujące stało się hasło Leopolda Ungera nawołujące do tego, by „wyjść z Europy Środkowej i wejść do Europy”. Dlaczego Judt myślał wówczas inaczej? Moim zdaniem początku intelektualnej drogi, która ostatecznie zaprowadziła go ku pograniczom środkowoeuropejskim, należy szukać na długo przed rokiem 1989, między innymi w jego korzeniach rodzinnych. Judt pochodził z żydowskiej rodziny robotniczej, która wyemigrowała do Wielkiej Brytanii z okolic Kiszyniowa. On sam urodził się już liberalnej dzielnicy powojennego Londynu, ale rodzina nie zerwała kontaktu z dawnym środowiskiem. Dom rodziców Tony’ego często odwiedzali wujkowie, kuzyni, ciotki – ofiary Holokaustu z terenów dawnej Rzeczypospolitej. Już wtedy uderzyło go, jak bardzo ci ludzie są skoncentrowani swoich sporach, na swoim dramacie i jak niewiele wiedzą o dramacie swoich sąsiadów – Litwinów, Polaków, Ukraińców. Poczuł, że ma do spłacenia pewien rodzaj długu – z tego poczucia nierównowagi czy niesprawiedliwości uczynił sobie zobowiązanie. Drugim bardzo ważnym momentem, który przyciągnął go w kierunku Polski, były protesty z roku 1968. Judt mimo młodego wieku był – mam wrażenie – jednym z pierwszych zachodnich intelektualistów, którzy zorientowali się, że zachodnioeuropejska rewolta jest zupełnie głucha na to, co się dzieje na wschodzie. To wtedy wybrał się w pierwszą podróż do Pragi, żeby poznać się z intelektualistami Czechosłowacji i od tego momentu, choć może jeszcze nie widać tego wyraźnie w jego tekstach, starał się przyjąć perspektywę opisu obejmującą oba płuca Europy. Jego najsłynniejsza książka, „Powojnie”, to właśnie próba napisania wspólnej historii Europy, z dużym akcentem – niekoniecznie oczywiście gloryfikującym – położonym na Europę Środkowo-Wschodnią.
PM: Nawiązując do tego, co Pan powiedział o rodzącym się zainteresowaniu Judta tą częścią Europy, będącego po części zainteresowaniem własnymi korzeniami, chciałbym zadać pytanie Piotrowi Kłoczowskiemu, który swoją korespondencją z Judtem zainspirował bodajże jego ostatni tekst przed śmiercią. Artykuł ukazał się na łamach „New York Review of Books” i był poświęcony „Zniewolonemu umysłowi” Czesława Miłosza odczytanemu po latach. Judt pisze w nim, że czytelnikowi eseju Miłosza zostają w pamięci przede wszystkim dwa obrazy: pigułki Murti-Binga i ketman. Następnie bardzo szybko przechodzi od analiz samego tekstu do dosyć bieżącej publicystyki i szuka śladów ketmanu – strategii, która pozwala zachować wolność sumienia, jednocześnie będąc niesłychanie konformistycznym w życiu publicznym – wśród liberalnych intelektualistów amerykańskich, którzy poparli Busha. I stąd pytanie: czy Pan nie ma poczucia, że Judt, czytając autorów z Europy Środkowej, w gruncie rzeczy używa ich trochę do swoich własnych celów politycznych i próbuje ich na siłę zaktualizować, na siłę wpasować w kontekst anglosaski i dyskusje, jakie się tam wówczas toczyły?
Piotr Kłoczowski: Judt był człowiekiem, który mimo zainteresowania wieloma sprawami posiadał jedną, mocną ustaloną osobowość. Stąd można spokojnie i bez nadużycia doszukiwać się w jego pracach jednej sprawy, na którą stara się spojrzeć z możliwie wielu perspektyw. Tą sprawą jest problem pamięci. Pamięci bliskiej i dalekiej, pamięci indywidualnej i zbiorowej, zmysłowej pamięci pisarza i pamięci idei filozofa. Judt odsłuchuje różne postaci, podejmuje różne zagadnienia, sięga do różnych tekstów, zawsze jednak kierując się w stronę złożonej i wielorakiej pamięci. Pokazuje, że postaci jak Arthur Koestler, Albert Camus, Hannah Arendt czy Leszek Kołakowski pozostają żywą inspiracją, która sprzyja rozumieniu naszej współczesności. Nie widzę tu naciągania, wykorzystywania tych postaci do jakichś bieżących rozstrzygnięć publicystycznych. To, co robi Judt, jest o wiele głębsze.
PM: Czy zgadza się Pan – swoje pytanie kieruję do Pawła Śpiewaka – że właśnie na tym polega wyjątkowość Judta? Czy jest to eseistyka, która nie jest publicystyką, rozprawą z jakimś stanowiskiem politycznym, ale stanowi próbę całościowego ujęcia pewnego doświadczenia pamięci XX wieku?
Paweł Śpiewak: Mój stosunek do esejów Judta określiłbym jako zdystansowany. Jego teksty są napisane bardzo pięknym i subtelnym stylem, ale jednocześnie mam poczucie, że wszystkie one pozostają zakorzenione w dyskusji, która toczy się na Zachodzie od ponad pół wieku, to znaczy w pytaniu o koniec epoki ideologii. To jest spór – jako pierwsza postawiła go książka Daniela Bella i prace Raymonda Arona – o miejsce dla całościowego projektu ideologicznego, o miejsce myślenia systemowego, konieczności historycznej i swego rodzaju fanatyzmu ideologicznego. Przeczytawszy teksty Judta, dochodzę do wniosku, że on tego sporu nie przekroczył. W swoim myśleniu powraca nieustannie do doświadczenia wojny, zimnowojennego konfliktu i kręgu intelektualistów związanych z Kongresem Wolności Kultury. Mam wrażenie, że uprawia swoje myślenie, idąc do przodu, ale jakby z oczami w tyle głowy, cały czas inspirowany pchnięciem ideowym z lat 50. i 60. Dowodem na to jest choćby jego całkowita niewrażliwość na sprawy religijne, czego dowód daje w tekście o Leszku Kołakowskim i – przede wszystkim – Janie Pawle II. Papież jest w nim potraktowany jako postaćstricte polityczna. Nie ma w tym zbiorze ani jednego tekstu, w którym problem doświadczenia religijnego zajmowałby poczesne miejsce. To powielenie modelu myślenia intelektualistów połowy XX wieku, kompletnie zsekularyzowanych i doskonale głuchych na problematykę, która nie jest problematyką polityczną. W tym sensie mój stosunek do Judta jest stosunkiem do pisarza, którego czytam z przyjemnością, ale jednocześnie mam poczucie, że już kiedyś podobne teksty czytałem.
PM: Judt pewnie broniłby się przed oskarżeniem o odtwarzanie dawno już zdartej płyty, mówiąc, że tak naprawdę zapomnieliśmy, jaka melodia jest na tej płycie zapisana. Książka „Zapomniany wiek dwudziesty” była w zamierzeniu autora przede wszystkim próbą przywrócenia pewnego rodzaju pamięci – pamięci, która nie byłaby mechanicznym upamiętnianiem. Nie wystarczy postawić pomniki, zbudować muzea i raz na jakiś czas zorganizować historyczną paradę. Pamięć nie na tym polega. W jednym z esejów Judt opisuje robotnicze miasteczko w Wielkiej Brytanii, w którym zrekonstruowano zarówno wielką bitwę z czasów średniowiecza, jak i starcie górników z policją wysłaną przez Margaret Thatcher do tłumienia strajków w latach 80. Choć od tego drugiego wydarzenia minęły zaledwie dwie lub trzy dekady, jest ono upamiętniane równie mechanicznie jak ta średniowieczna bitwa. I przed tym Judt próbuje się bronić, odtwarzając spory ideologiczne, które jego zdaniem nadal pozostają nierozwiązane. Czy to nie jest dla współczesnych intelektualistów interesująca propozycja?
KC: Moim zdaniem to propozycja jak najbardziej interesująca, bo przecież fakt, że ktoś „ma oczy z tyłu głowy”, nie musi być słabością, ale może pomagać mu mądrze iść do przodu. I tak właśnie było w wypadku Judta. Chociaż obecnie znamy go przede wszystkim jako autora prac historycznych, musimy pamiętać, że był on jednocześnie znakomitym public intellectual, który bardzo mocno angażował się bieżące spory polityczne – stosunki izraelsko-palestyńskie, wojnę w Iraku, politykę wewnętrzną administracji Busha. Doskonała znajomość historii pomagała mu lepiej rozumieć teraźniejszość. W jego przekonaniu błądzenie czy dramatyczne błędy, które popełniamy, wynikają z krótkiej pamięci, z tego, że świadomość historyczna jest w nas tak bardzo słabo ugruntowana. Pewne zachowania, które znaliśmy z przeszłości i które obnażył na przykład „Zniewolony umysł”, nagle objawiają się na nowo. Jako public intellectual Judt swoją misją uczynił poszukiwanie odtrutki na różnego rodzaju pigułki Murti-Binga, ponieważ współcześni intelektualiści łykają je równie chętnie, jak ci sprzed 50 lat.
PK: Z tezą o końcu wieku ideologii zawsze był ten problem, że powstała ona zbyt wcześnie – mówiono, że Bell wyprzedził rzeczywistość o trzydzieści lat. Faktycznie, czasami jest tak, że teza fantastyczna intelektualnie uchwyci pojęciowo pewną prawidłowość, która zrealizuje się w rzeczywistości społeczno-historycznej dopiero po kolejnych dwóch, trzech dekadach. Kiedy Daniel Bell spisywał swoje przemyślenia o końcu ideologii, była to błyskotliwie sformułowana diagnoza intelektualna. Dziś dotyczy naszego życia codziennego, wszystkich naszych wyborów, stał się powietrzem, którym oddychamy. W tym sensie jest on nawet bardziej aktualny niż pół wieku temu.
PM: Skąd jednak to zainteresowanie Judta Polską?
PK: François Bondy, redaktor naczelny „Preuves”, jednego z intelektualnych miesięczników Kongresu Wolności Kultury, powiedział kiedyś, że najinteligentniejsi ludzie, z którymi miał do czynienia w latach 50. i 60., to byli Polacy. I rzeczywiście w wielu wypadkach sposób rozumienia świata, jaki proponowali ludzie pokroju Miłosza czy Kołakowskiego, wyprzedzał ówczesną epokę – dlatego wciąż byli dla Judta interesujący. Pamiętajmy również, że intelektualna formacja ludzi tworzących Kongres była bardzo bliska i znacząca dla Judta.
KC: Zgadzam się z Panem. Bardzo bym chciał, żeby dzisiaj ktoś napisał „Zniewolony umysł” w duchu Tony’ego Judta. Nie ma takiej książki i nie ma głębokiej analizy takiej sytuacji, w której często ukrywamy to, co naprawdę myślimy, kierując się jakimiś zewnętrznymi okolicznościami, naciskami władzy, political correctness itp. W tym sensie myśl Judta wydaje mi się szalenie aktualna, ponieważ pokazuje, że nie stać nas na dogłębną analizę tej konformistycznej sytuacji. O jej aktualności świadczy również fakt, że Judt z tymi „anachronicznymi” dyskusjami z lat 50. i 60. wszedł w samo centrum sporów toczonych zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Europie, narażając się przy tym wszystkim na lewo i na prawo.
PM: Jaki jednak miałby być ten współczesny „Zniewolony umysł”? W jednym ze swoim tekstów Judt twierdzi, że kiedy wykładał Miłosza swoim studentom, wcale nie stykał się z grupą zaangażowanych fanatyków – tak jakby to było w 1968 – którym trzeba było wykazać możliwe negatywne konsekwencje ich wiary. Było dokładnie odwrotnie: studenci nie mogli zrozumieć, jak w ogóle można było tak fanatycznie, tak całkowicie wierzyć jakiejkolwiek idei, niezależnie od tego, czy jest ona lewicowa, czy prawicowa. Czy zatem ten Judtowski „Zniewolony umysł” nie powinien być napisany nieco inaczej – nie na czasy fanatyzmu, lecz na czasy cynizmu?
PŚ: Ta druga, inna wersja „Zniewolonego umysłu” już powstała – to „Umysł zamknięty” Alana Blooma. Książka napisana z zupełnie innej perspektywy niż tekst Miłosza. Bloom pokazuje, że zniewolony umysł to taki, który podlega papce liberalnej, liberalno-relatywistycznym modom. Dlatego gdy zastanawiam się, co powinno być treścią nowego „Zniewolonego umysłu”, dochodzę do wniosku, że z całą pewnością nie ideologiczne zaangażowanie, ale właśnie jego całkowity brak. Głównym problemem sceny publicznej jest dziś po pierwsze cynizm, a po drugie nuda. To są problemy umysłu, który nie ma żadnej perspektywy myślenia w kategoriach wyzwań, obowiązków, poczucia konieczności.
PK: Problem polega moim zdaniem nie tyle na intelektualnym cynizmie, co na dominacji myślenia technokratycznego. Widać to szczególnie wyraźnie teraz, w sytuacji kryzysu ekonomicznego. Politycy przyciśnięci do muru zamiast poszukiwać rozwiązań politycznych, kurczowo trzymają się metod technokratycznych – w nich całkowicie pokładają nadzieję i nie pozostawiają miejsca na żaden inny ruch. Praca, jaką swoimi książkami wykonał Judt, może to zmienić, ale to raczej kwestia dalszej przyszłości. Ludzie tacy jak on są na razie są bezradni. To tylko intelektualiści, którzy nie mają sprzymierzeńców w żadnej grupie społecznej – nawet wśród swoich studentów. Mimo to dostrzegam obecnie zarówno u Judta, jak i w różnych innych miejscach zupełnie nowe poszukiwania intelektualne, nowe pytania, nowe odsłanianie rzeczywistości. Judt jest jednym z tych umysłów, które dają nadzieję, że ten trudny moment, w jakim obecnie się znaleźliśmy, uda się nam przekroczyć.
KC: Myślę, że ten jego odmienny sposób patrzenia na rzeczywistość można połączyć ze specyficznym doświadczeniem biograficznym. W jednym z esejów poświęconych Edwardowi Saïdowi, Judt opowiada, co go z Saïdem łączyło – dlaczego byli bliskim przyjaciółmi i dlaczego tak łatwo potrafili znaleźć wspólny język. Otóż to byli ludzie, którzy nie mieli swojego kraju i społeczeństwa, które mogliby kochać. Taki jest los wygnańców, pisze Judt, trudny i bolesny, ale w pewnym sensie także wyzwalający. Pozwala zająć się nie tylko tym, co w tym świecie uznajemy za nasze.
Wspólnie z Timothym Snyderem chcemy zorganizować w Polsce spotkanie poświęcone Judtowi. Kiedy zapytałem Snydera, jakiemu tematowi poświęciłby to wydarzenie, odpowiedział, że historii, która jest antynacjonalistyczna, która wychodzi poza kryteria narodowe. Judt był zdolny do takiego pisania o historii właśnie ze względu na swoją charakterystyczną perspektywę „wygnańca”.
PŚ: Zgadzam się, że obserwujemy nową tendencję – prace Judta są chyba tego najlepszym przykładem – polegającą na tym, że historię powoli uwalnia się od tyranii faktów, dokładności i dosłowności interpretacji. To, co czynił nie tylko Judt, ale również Jan Gross i Timothy Snyder, polega na tym, by o historii myśleć na innym poziomie, by lokować ją gdzieś między tyranią szczegółowych faktów a historiozofią, wielkimi narracjami. Najciekawsze w tym odkrywaniu historii jest właśnie to, że jej przedmiotem przestają być konkretny naród czy grupa etniczna. Ta historia wychodzi poza lokalne partykularyzmy i próbuje znaleźć szerszy przedmiot analizy. W wypadku najnowszej książki Snydera są to tytułowe „skrwawione ziemie”, tereny kilku państw, które najbardziej ucierpiały ze strony dwóch XX-wiecznych totalitaryzmów, w wypadku Judta tym obszarem zainteresowania jest cała Europa.
W tym miejscu chciałbym zaprzeczyć temu, co powiedziałem wcześniej, o pewnej wtórności pism Judta, powielających konflikty sprzed pół wieku. Moja wypowiedź dotyczyła tylko jednej z możliwości czytania książki, o której dziś mówimy. Można na nią jednak spojrzeć z innej perspektywy, perspektywy historiozoficznej, ale do tego potrzebna jest nam inna, najwybitniejsza moim zdaniem praca Judta, czyli „Powojnie”. To absolutnie niezwykła panorama powojennej historii Europy, którą mógł napisać człowiek o nie tylko wielkiej wiedzy, ale również o wielkiej wrażliwości historycznej. Jednocześnie mam jednak wrażenie, że stworzenie w miarę pełnego opisu historycznego nie było najważniejszym celem autora. Tym celem było odkrycie pewnego uniwersalnego czy może paneuropejskiego doświadczenia, którym okazała się być zagłada Żydów. Judt miał poczucie, że doświadczenie żydowskie nie jest tylko doświadczeniem jednego ludu. Stawiał tezę, że Holokaust stanowi o istocie tożsamości europejskiej. W tym sensie jego zainteresowanie losami Żydów nie wynikało tylko z tego, że sam miał żydowskie korzenie i szukał dla nich zrozumienia. Judt miał poczucie, że los Żydów podczas II wojny światowej to uniwersalny moment w europejskim doświadczeniu. To, co obecnie robię, jest próbą odczytania Judta jako swego rodzaju historiozofa, chociaż on oczywiście żadnej historiozofii nie uprawiał i z pewnością do tego słowa musiałby mieć stosunek negatywny. Mimo to poszukiwał jednak jakiegoś ładu w europejskiej historii, a robił to, wskazując na jej centralne doświadczenie.
Jego spojrzenie na historię przekracza tym samym granicę Wschodu i Zachodu, przekracza granice narodowe, szuka porządku dla pewnej całości. Moim zdaniem to, co pewnie będzie najbardziej dla przyszłości naszego myślenia ocalające, to właśnie ten nowy sposób narracji historycznej, nienarodowej i nieulegającej pokusom fatalizmu.
KC: Jest to zapewne jakieś wyjaśnienie dla faktu, że wypowiedzi Judta budziły tak gwałtowne reakcje. Tony lubił wsadzać kij w mrowisko, a robił to, wykraczając poza utarte podziały i pytając o rzeczy elementarne. Swego rodzaju patronem tej postawy był dla niego Albert Camus. W eseju poświęconym książce Camusa „Pierwszy człowiek”, Judt pyta, dlaczego Camus stał się w którymś momencie tak samotny na Zachodzie? Otóż chodziło głównie o sprawę konfliktu francusko-algierskiego. Camus w tamtej sytuacji miał odwagę powiedzieć, że każda skrajność, każdy ekstremizm jest w ocenie tego sporu błędem. To dlatego nie opowiadał się ani po stronie nacjonalistów arabskich, ani Francuzów. Starał się spojrzeć na problem całościowo, nie iść w żadną skrajność. To była mądrość, która nie przysparzała mu zwolenników, bo scena była podzielona na dwa czy na trzy bardzo wyraźne części. Myślę, że z podobną sytuacją mamy do czynienia także dzisiaj. Znowu żyjemy w świecie bardzo podzielonym i lokując Judta na mapie intelektualnej, trudno byłoby powiedzieć, że jest on po stronie Europy czy Ameryki, po stronie lewicy czy prawicy. To był człowiek samotny, podobnie jak Camus. Jego samotność polegała na tym, że starał się patrzeć na świat w sposób, który upomina się o całość i o to, co wspólne. Wracając do początku naszej rozmowy, dodam, że owo upomnienie się o Europę Środkową i Wschodnią też ma swoje źródła w tej postawie. Judt tym bardziej sympatyzował z nami, im bardziej czuł, że jesteśmy pomijani i im więcej podręczników historii europejskiej kończyło się na Zachodzie.
PM: Obecnie mamy w Polsce do czynienia ze swego rodzaju modą na Tony’ego Judta – w bardzo krótkim czasie ukazały się trzy jego książki, a wydawnictwa biły się o prawo do ich publikacji. Czy nie ma takiego ryzyka, że Judt stanie się drugim Normanem Daviesem, to znaczy historykiem, intelektualistą z Zachodu, który raczył się zainteresować tematami polskimi i który poprawia nasze samopoczucie, bo pokazuje nam, że Kołakowski trzydzieści lat wcześniej przewidział pewne dylematy ideowe, z którymi dopiero teraz borykają się intelektualiści w Nowym Jorku? Czy teksty Judta nie staną się dla Polaków pokrzepiającą bajeczką o tym, jacy byliśmy mądrzy i jak dzielnie się zmagaliśmy z wyzwaniami XX wieku?
KC: W odróżnieniu od Normana Daviesa Judt nie jest historykiem piszącym o Polsce dla Zachodu. To intelektualista, który angażuje się w różne sprawy świata, biorąc za towarzyszy podróży również polskich twórców. To zupełnie inna perspektywa. O ile Norman Davies ma niestety złą sławę na Zachodzie, ponieważ uznaje się go za niepoprawnego polonofila, o tyle Tony Judt jest tym, który potrafił naszych pisarzy, naszą literaturę, nasze książki wprowadzić do debaty europejskiej i światowej, dyskutując za ich pomocą o sprawach wykraczających poza kontekst lokalny. To bardzo ważne, by polscy intelektualiści byli przywoływani nie tylko przy omawianiu spraw polskich, ale również problemów europejskich czy nawet światowych. W tym sensie mamy w Judcie wspaniałego sojusznika, a obecność jego tekstów w języku polskim pozwoli, mam nadzieję, także do naszej debaty publicznej wprowadzić tematy, które są dzisiaj szalenie istotne. Często rozmawialiśmy z Tonym o tym, że na jakiś czas świat znalazł się w epoce „post-” – postmodernistycznej, postzimnowojennej, posthistorycznej – ale obecnie zaczynamy przechodzić do epoki „pre-”, czyli przed czymś, co ma nastąpić. Jego ostatnia książka – wywiad-rzeka z Timothym Snyderem – stara się odczytać, zacząć namierzać to, przed czym dziś stoimy. To dowód na to, że te „oczy z tyłu głowy”, o których mówił Paweł Śpiewak, paradoksalnie zamiast przeszkadzać pozwalały Judtowi lepiej odczytywać wyzwania, jakie naprawdę przed nami stoją.
* Opracowanie zapisu debaty: Anna Matysiak, Matylda Matysiak.
** Redakcja tekstu: Łukasz Pawłowski
*** Autor ilustracji: Wojciech Tubaja.
„Kultura Liberalna” nr 130 (27/2011) z 5 lipca 2011 r.