Tak pisała o dziele Vincenza Jeanne Hersch, filozof, szwajcarska przyjaciółka pisarza. "Coś w rodzaju epopei..." - a więc zwrot ku gatunkowi sytuującemu się na antypodach literatury współczesnej, zaprzeczającemu obowiązującym w niej regułom, wyrastającemu z innego podglebia. Rzeczywiście, huculska epopeja Stanisława Vincenza, dzieło jego życia, ogromne i niedokończone, nie ma chyba w minionym stuleciu analogii. Jej autor zaś, wedle słów Czesława Miłosza, "reprezentuje rzadki gatunek, gatunek, któremu wiedza humanistyczna zawdzięcza swoje najwyższe osiągnięcia: prywatnego myśliciela, przerzucającego pomosty pomiędzy różnymi dyscyplinami, posługującego się czytanym po grecku Homerem w swoich rozważaniach nad herosami Karpat".
*
Przypomnijmy krótko biografię Vincenza. Urodzony w 1888 roku w Słobodzie Rungurskiej na Pokuciu, po mieczu wywodził się od przybyszów z Prowansji, osiadłych w Galicji pod koniec XVIII wieku. Rodzina matki, Przybyłowscy, miała majątek ziemski w Krzyworówni nad Czeremoszem. Ojciec pisarza, Feliks, należał do pionierów galicyjskiego przemysłu naftowego. Młody Stanisław po ukończeniu gimnazjum klasycznego w Kołomyi - które stało wówczas na niezwykle wysokim poziomie - studiował przez osiem lat w Wiedniu: najpierw biologię, potem prawo, slawistykę, sanskryt, wreszcie filozofię, by tuż przed wybuchem I wojny zwieńczyć studia doktoratem o filozofii religii Hegla i jej wpływie na Feuerbacha. Wojna uniemożliwiła Vincenzowi karierę uniwersytecką; walczył w armii austriackiej na froncie włoskim, w 1919 roku zgłosił się do wojska polskiego. Po opuszczeniu jego szeregów w roku 1922 próbował sił w polityce (jako działacz PSL Wyzwolenie), w przemyśle, w publicystyce (jako redaktor miesięcznika Droga), wiele podróżował. Debiutem książkowym Vincenza był tomik przekładów z Whitmana (1921), a istotny wpływ na ukształtowanie się jego światopoglądu miała znajomość ze szwajcarskim filozofem Rudolfem Marią Holzapflem (1874-1930), którego Wszechideał przetłumaczył na język polski.
Holzapfel miał też być inspiratorem cyklu huculskiego Na wysokiej połoninie, którego pierwszy tom, czyli wedle terminologii autora "pasmo", zatytułowany Prawda starowieku, ukazał się w roku 1936. Jak pisze Andrzej Vincenz, syn Stanisława: "Tom ten wprowadzał po raz pierwszy w krąg świadomości polskiej pradawną kulturę pasterską, z całą jej odrębnością, z jej korzeniami religijnymi i mitycznymi, wywodzącymi się częściowo ze starej Rusi, Bałkanów i Grecji, częściowo z czasów jeszcze dawniejszych. Siedemsetstronicowa księga była tak obca ówczesnej modzie, że część krytyki odebrała ją jako coś w rodzaju huculskiego Tetmajera, inni zaś wprost jako pracę etnograficzną, mimo że tak wybitny etnograf jak Jan Stanisław Bystroń natychmiast zorientował się w randze literackiej dzieła, witając je w obszernej recenzji jako epos na miarę Kalevali!".
Opowieść rozpoczyna się jesienią roku 1887, gdy huculscy gazdowie schodzą się na tak zwane "rozłączenie", a gazda Foka Szumejowy z Jasienowa ma zaprosić wszystkich na wesele córki dziedzica z Krzyworówni. Kanwa fabularna służy jednak za wehikuł najrozmaitszym dygresjom, podaniom, legendom, apokryfom, a głównym tematem stają się zwolna dzieje "opryszków", czyli huculskich zbójników, z najważniejszym pośród nich Doboszem, poddane "sądowi mitu". Całość zaś - choć komentarz autora jest w niej obecny - przybiera postać baśniowej narracji anonimowego opowiadacza.
Jesienią 1939 roku Vincenz spędził kilka tygodni w więzieniu sowieckim, w maju 1940 przedostał się na Węgry, gdzie pozostał do 1946 roku, żywo interesując się kulturą tego kraju (węgierski był jednym z kilkunastu języków, które opanował). W 1947 roku osiadł w Sabaudii, a jego letni dom w wiosce La Combe stał się celem pielgrzymek przybyszów z różnych stron, którzy, jak Miłosz, u Vincenza-mędrca szukali lekarstwa na swój "historyczny niepokój". W 1964 roku, zagrożony chorobą reumatyczną, pisarz przeniósł się do Lozanny, gdzie zmarł w styczniu 1971. W latach emigracyjnych publikował stale w paryskiej Kulturze, a także m. in. w londyńskich Wiadomościach. Pracował nad dalszym ciągiem Na wysokiej połoninie, doczekał jednak tylko wydania księgi pierwszej drugiego "pasma", Nowych czasów (Zwada, 1970). Księgę druga Nowych czasów (Listy z nieba, 1974) i niedokończone pasmo trzecie (Barwinkowy wianek, 1979, w opracowaniu żony i syna autora) opublikowano już po śmierci autora.
Za życia Vincenza ukazał się także wybór jego esejów z przedmową Czesława Miłosza (Po stronie pamięci, 1965) oraz powracające do lat 1939-1945 Dialogi z Sowietami (1966). Uzupełniają ten obraz kolejne tomy eseistyki, niedokończona powieść Powojenne perypetie Sokratesa, pisma rozproszone i zapiski z lat wojny, wydane w minionym trzydziestoleciu, i wciąż nie jest to całość spuścizny tego niezwykłego twórcy, który - sądząc po liczbie poświęconych mu w ostatnich latach sympozjów i publikacji - nie przestaje fascynować badaczy, choć nie wiem, czy w równej mierze dotyczy to czytelników.
*
Dlatego inicjatywa wydawnictwa Pogranicze, by wznowić Na wysokiej połoninie, godna jest najwyższej pochwały. W kraju bowiem całość cyklu ukazała się raz jeden, przed dwudziestu laty; wcześniej po Październiku 56 próbę wydania Prawdy starowieku, Zwady i Listów z nieba uniemożliwiła cenzura. A przecież Stanisław Vincenz jest niewątpliwie jednym z duchowych patronów inicjatyw takich jak ośrodek w Sejnach.
"Vincenz wie - pisał w 1958 roku Miłosz w eseju "La Combe" - że ludzie tęsknią dzisiaj do ojczyzny, a zamiast niej przyznaje się im tylko państwa. Ojczyzna jest organiczna, wrośnięta w przeszłość, zawsze nieduża, grzejąca serce, bliska jak własne ciało. Państwo jest mechaniczne. Ojczyzna to Walia, Bretania, Prowansja, Katalonia, kraj Basków, Siedmiogród, Huculszczyzna". Dodajmy, że chodzi tu o projekt idealny, w którym nie ma miejsca na wyniszczający nowoczesny nacjonalizm, bo w porządku mitu obowiązują inne kategorie. W świeciePołoniny huculscy górale, mówiący dialektem języka ukraińskiego, dziedziczący tradycję wieloetnicznej, w znacznej mierze wołoskiej, kultury pasterskiej, spotykają się z polskim szlachcicem i z żydowskim karczmarzem z Czerdaka, a legenda zbójnika Dobosza sąsiaduje z legendą twórcy chasydyzmu Baal Szem Towa.
Vincenz pomaga rozwiązać dręczący współczesnych problem wykorzenienia, pokazuje, jak zmienić stosunek do czasu i odzyskać łączność z przeszłością. "Nie dlatego - tłumaczy Miłosz - żeby ją zbierać jak znaczki pocztowe, nie dla anegdoty i plotki o madame de Staël, Marysieńce Sobieskiej czy mężach stanu. Dlatego, żeby nakarmić teraźniejszość, która jest inna, pełna, cenna w każdej minucie, jeżeli ręka, która trzyma pióro, jest zarazem ręką białoruskiego chłopa zapalającego łuczywo na obrzędzie Dziadów i Indianina zabitego przez Corteza i Murzyna z Togo, jeżeli niebo nad głową jest to samo, a ci, co minęli, nie byli tylko glebą pod nas wyższych, ale uczestniczą nadal tu, obok. Ani człowiek zawsze ten sam, bo "wszystko już było", ani człowiek dumny ze swojej dotychczas nigdy nie znanej tortury i samotności. Bez ustanku nowe wcielanie się wzoru, niepowtarzalna powtarzalność, inwencja z granicą, za którą czeka to samo pytanie". (Pogranicze, Sejny 2002, s. 512.)
Lektor, "Tygodnik Powszechny" nr 16 (2806), 20 kwietnia 2003
Stanisław Vincenz, Na wysokiej połoninie. Prawda starowieku. Sejny 2002, Pogranicze.