Podejrzewam, że prowadzący dyskusję szef Ośrodka "Pogranicze" Krzysztof Czyżewski w wolnych chwilach zacierał ręce z satysfakcji. Miał do tego prawo: wydany akurat podczas Forum nowy, podwójny numer kwartalnika "Krasnogruda" (1994/2-3), redagowanego w ośrodku, zawiera m.in. próbę odpowiedzi właśnie na to pytanie. Odpowiedzi tym bardziej wiarygodnej, że potwierdzonej praktyką: w Sejnach inteligenci przestali się martwić, a wzięli się do działania.
Obezwładniające dla dzisiejszej inteligencji - pisze Czyżewski w artykule "Europa Środkowo-Wschodnia roku 1994, czyli jak być sobą" - jest uwikłanie w przeszłość. "Daliśmy sobie wmówić, że tutaj, na obszarach pomiędzy Rosją a Niemcami, mamy ciągle stare, zaległe sprawy do rozwiązania". W rezultacie toczą się jałowe debaty, "jakby do współczesnego miasta ktoś wjechał na welocypedzie i u nikogo nie wywołało to zdarzenie zdziwienia. Przykładem takiej postawy jest dyskusja w polskim parlamencie o problemie euroregionów. Pojawiły się w niej głosy, jakoby euroregiony mogły stać się zarzewiem konfliktów, zagrożeniem dla polskiej racji stanu, złowieszczą ingerencją obcych w nasze sprawy, a nawet zdradą narodową. Gorąca dyskusja naszych posłów była rodem z XIX wieku".
Jak bardzo jesteśmy anachroniczni, uświadamia opublikowany w tym samym numerze "Krasnogrudy" tekst węgierskiego myśliciela Istvana Bibó, w którym czytamy, jak to poczucie lęku w społeczeństwach naszej części Europy zaowocowało pojawieniem się szczególnego typu polityka, który wkroczył do sfery działalności politycznej "ze środowiska plebejskiego, ze skrzydła sił demokratycznych reprezentujących lud, oprócz bezspornego talentu posiadał też pewną przebiegłość i pewną dozę brutalności, co go czyniło nadzwyczaj sposobnym do tego, by stał się twórcą i beneficjantem fałszowania demokracji (...)" Tę diagnozę, której nie sposób czytać bez myśli o wielu politykach działających dziś na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej, sformułował Bibó w roku... 1946. Już wtedy było dla niego uderzające, że w tej części kontynentu mamy skłonność do oczekiwania ratunku "nie od prawa (...), lecz od łaskawości, dobrej woli i mądrych decyzji głowy państwa, władcy osobowego".
Wezwanie, jakie przynosi "Krasnogruda", aby przezwyciężyć własny anachronizm, nie obejmuje jednak tylko współczesnych spadkobierców XIX-wiecznego nacjonalizmu, albo ludzi, którzy jak pół wieku temu tęsknią do rządów silnej ręki. Dla Czyżewskiego i jego współpracowników anachroniczny jest cały toczony dziś spór między "endekoidami", nacjonalistami a "Europejczykami", liberałami. Ich poglądy to awers i rewers tej samej, wycofanej z obiegu monety - w jednakim stopniu oderwane, zdaniem Czyżewskiego, od rzeczywistego, konkretnego doświadczenia ludzi, żyjących "pomiędzy Niemcami a Rosją". A doświadczenie to polega na dramatycznym poczuciu wykorzenienia.
Rolą intelektualisty jest dziś, by temu wykorzenieniu zaradzić. Oznacza to konieczność powtórnego przemyślenia tradycji - funkcjonującej często jako cepeliowski skansen, ale mogącej być również źródłem inspiracji, które konfrontuje się z dzisiejszymi potrzebami. Tak dzieje się w Sejnach. Na tej właśnie drodze dochodzi do powiązania idei uniwersalnej z tym, co lokalne: jest się zawsze Europejczykiem z Sejn, z Pées, z Liptovskiego Mikulasza itp.
Spotkanie tradycji ze współczesnością, rozmaite formy zakorzeniania się w otaczającym nas świecie, odnalezienie związku między naszą "małą ojczyzną" a ojczyzną i Europą - są to wszystko zjawiska z zakresu kultury, a nie polityki. Kultura okazuje się więc znacznie ważniejsza, niż na co dzień może nam się wydawać... Oto wniosek dla inteligenta optymistyczny: bo przecież właśnie kultura jest obszarem, gdzie z pewnością umie zrobić coś pożytecznego...
Ponadto w numerze m.in.: esej Hermana Hessego o "Braciach Karamazow"; proza Grigorija Kanowicza; intrygujące artykuły o Cyganach, chasydach, Kaszubach, a także "O samobójstwie u Bałtów w okresie przedchrześcijańskim"; rysunki Otto Axera.
Jerzy Sosnowski, "Gazeta Wyborcza", 22.07.1994 r.
Krasnogruda nr 2/3, Sejny 1994, Pogranicze.