Początek września. Obywatele Sejn idą do synagogi, tuż obok gimnazjum. Dziś nad gmachami po tutejszych Żydach czuwa Ośrodek "Pogranicze". To on wydał tę książkę i zaprosił gości na spotkanie. Jest już pani Helena Warakomska w czerni, doktor Teresa Witkowska-Rugienis otulona chustą, którą jej tata w prezencie zaręczynowym dał mamie, jest pan Józef Romanowski. Oni też spisywali "Kroniki sejneńskie".
W synagodze aktorzy teatru dziecięcego przekażą widzom opowieści zasłyszane od dziadków - te same co w książce. Dziadkowie siedzą w pierwszym rzędzie. Cisza, że nawet mucha nie śmie brzęczeć.
Na scenie masywny drewniany stół, a na nim Sejny wypalone z gliny. Między domkami płoną świeczki. Trąbka zapowiada, że latarnik zgasi zaraz światło. W ciemności budzą się anioły. Podpatrują, co się dzieje pod dachami miasta. Tu słychać "Ojcze nasz" po polsku, a tu po rosyjsku, tam śpiewają Litwini, tu rozbrzmiewają żydowskie niguny: - "Oj boj boj...".
Anioły wybierają dom.
"Żydzi mieli osobne życie. Wszystko u nich było inne. Ich święto rozpoczynało się od piątku, a w sobotę kończyło. To już nie mogli handlować, religia im na to nie pozwalała. Nawet jeśli chciałeś kupić od tyłu, to nic z tego.
Co to był ten szabas? Świece, obowiązkowo ryba, kugiel - takie tarte ziemniaki w foremce, zapiekane, no i dzwonek śledzia. Oj, nie było tego, żeby dzwonka nie zjeść. To była taka kolacja. No i szli do bóżnicy się modlić. A w synagodze to były uroczystości najważniejsze. Raz w roku było takie święto i wtedy z bóżnicy szli nad rzekę i wytrząsali grzechy ze wszystkich kieszeni. To była ich taka ogólna spowiedź. Bo tutaj, co dziś jeden most, to były dwa mosty. Jeden szedł prosto do kuźni, a drugi był wzdłuż. Tutaj za hotelem był jeden krótszy most, a drugi drewniany dłuższy. To tam chodzili.
W glinianym mieście wielkie poruszenie.
Przyjeżdżają Cygany. Oj, co się będzie działo na ulicach! Dzieciaki, baby, wszyscy lecą na polanę. Pozamykali okna, pozamykali drzwi... A tam tylko "Ciavare! Roma! Tuka me!".
Pamiętam, przychodzi do mnie taka Cyganka. Miała długie czarne włosy, korale, pierścionki, na każdym palcu inny. Kiedy weszła, zawołałam: "O, Cyganka, powie nam prawdę". A ona odwróciła się i rzekła: "Dziecko, prawda to u Pana Boga na niebie, a chytrość to u Cyganki w kieszeni". O tak o.
Cygany wyjechały, a kuda molenna?"
To starowierzy boją się, że Cyganie skradli im świątynię. Bo teraz kolej na dom starowierów.
Oni się tak pięknie modlą. W domach się tak pięknie modlą. Czasem przyjdziesz odwiedzić, to stoją i się modlą. Wszyscy mężczyźni noszą brody, to na pamięć Chrystusa, a kobiety to takie długie spódni- ce i chusty na głowie. Wie? Idą do bajni. Nie wie, co to bajnia? To taka łaźnia, co ją co sobotę rozpalają.
Październik. Ludzie na ulicach wspólnie przeglądają "Kroniki sejneńskie". Z dumą pokazują fotografie: - To moi rodzice. Mój dom. To dziecka mego rysunek. Czy pani już tę książkę kupiła?
Nad "Kronikami" pracowała z dziećmi Bożena Szroeder. Michał, jeden z jej podopiecznych, zwierzył się: - Dziadek z babcią rano siadają i dziadek dla babci to czyta. A potem wspominają.
Sejny otworzyły swoją pamięć, chcą wspominać.
Napoleon jadł kotlety z marchwią
"Kroniki" dedykowane są mieszkańcom miasta. Rozdział pierwszy: "Opowieści starych ksiąg".
Bożena: - Bardzo młodych ludzi nie pochłania historia, a my od tego zaczęliśmy. Najpierw poprosiłam, żeby poznały dzieje własnych rodzin. One na to: "Moja mama jest młoda, nic nie pamięta". Ja też nie jestem stara, a pamiętam, że niosłam porcelanową lalkę do naprawy. Jak mamie poszło oczko w pończosze, oddawała ją do repasacji. Repasacja, zapomniane słowo. Jak wiele innych: jarmark, Kuczki, bajnia.
Bożena i Wojciech Szroederowie nie pochodzą stąd. Przybyli dziesięć lat temu razem z teatrem. Tworzyli go wspólnie z zaprzyjaźnionym małżeństwem - Małgorzatą i Krzysztofem Czyżewskimi.
Czyżewscy i Szroederowie poznali się w Czarnej Dąbrówce, na zachodzie Polski. Bożena z Wojtkiem, oboje świeżo po pedagogice, prowadzili tam dom kultury. Któregoś dnia przyjechał Krzysztof, opowiedział o doświadczeniach z Gardzienic. Zaproponował, by w Dąbrówce robić spotkania teatru alternatywnego.
Bożena: - Krzysztof przywiózł nam wieści ze świata. Obejrzałam mnóstwo przedstawień, poznałam inny język teatralny. To była moja inicjacja. Również do tego, żeby z ludźmi się spotykać, umieć słuchać.
Z czasem Czyżewskim i Szroederom Czarna Dąbrówka przestała wystarczać, czuli, że trzeba iść dalej. Więc zbudowali wóz, zaprzęgli konie i ruszyli, by szukać swojego miejsca na zawsze. Tak trafili do Sejn, tuż przy granicy litewskiej.
Bożena: - Szybko przestaliśmy być teatrem. Bo teatr tylko pokazuje spektakle, jest obojętny wobec tego, w czym się żyje. A my chcieliśmy żyć Sejnami, mieliśmy na to różne pomysły. Powstał Ośrodek "Pogranicze - sztuk, kultur, narodów", w którym każdy z nas mógł coś tworzyć. Krzysztof jest szefem. Małgorzata i Wojtek pracują z młodzieżą sejneńską w klasie dziedzictwa kulturowego, w kapeli klezmerskiej, w teatrze. Robimy przeglądy filmów o Europie Środkowej i Wschodniej, prowadzimy szkołę Pogranicza.
Dwa lata temu opisałam ich pracę w reportażu "Dach, który nie przesłania nieba".
Bożena: - Od początku zajęłam się dziećmi z Sejn. Chciałam, żeby odkrywając przeszłość, czyniły z niej wartość żywą. By inaczej spojrzały na własną historię, pokochały ją i umiały się tym dzielić.
Pogranicze gromadzi zbiory. Kilka lat temu Bożena Szroeder wraz z przyjaciółmi z Pogranicza zrobiła skromną wystawę "Nasze stare dobre Sejny" z dawnych fotografii i pocztówek. Przynosiły je dzieci. Wymyśliła też lekcję dla szkół. Kolejnym klasom pokazywała zdjęcia, opowiadała o mieście i przytaczała legendy. Dzieci przyprowadziły na wystawę rodziców i dziadków. Pocztówki poruszyły dorosłych, wrócili do jesziwy z kolejnym fotografiami.
Bożena: - Na pograniczu trudno zrobić coś wspólnie. W Sejnach Polacy i Litwini mają osobne imprezy. A na zdjęciach, które wtedy dostaliśmy, byli wszyscy. Pomyślałam, że to ważne. Ogłosiłam konkurs literacki pod tym samym tytułem co wystawa. Dzieci, których prace wydały mi się interesujące, zaprosiłam na zajęcia. Zabrałam je w podróż w przeszłość. Chciałam, żeby młodzi Litwini odkryli Sejny litewskie, Polacy - polskie, by o swoich Sejnach opowiedzieli staroobrzędowcy. Nie od razu wyłoniła się grupa wielonarodowa. Więc Stowarzyszenie Litwinów, z którym współpracowałam, skontaktowało nas z uczniami litewskimi. Dołączyła jeszcze Ilona - starowierka.
Dzieci były wtedy w podstawówce. Teraz są w gimnazjach i liceach. Niemal cztery lata pracowały nad "Kronikami sejneńskimi". Gdy zaczynały, nikt nie przeczuwał, że powstanie książka. Kto ją przeczyta, odnajdzie zapis wspólnej przygody.
Dzieci zajęły się historią miasta. Materiałów często brakowało. Trzeba było się przełamać, żeby szukać po bibliotekach i archiwach, wertować teksty pisane suchym językiem, przesiewać gąszcz informacji. Długo to trwało, ale trzeba mieć tę wiedzę.
Dzieci zastanawiały się: kto wzniósł ratusz? Kto pierwszą kawiarnię? Kiedy powstały sukiennice? Gdzie zatrzymał się Napoleon w drodze z Moskwy? Jak ludzie się bawili? Jaka orkiestra grała w niemym kinie? Co wystawiały szkolne teatry? Czy istniały kluby sportowe? Kto wygrywał? Księgi odpowiadały.
Młodzi ludzie oprowadzają mnie teraz po Sejnach.
Magda: - To synagoga, czyli świątynia żydowska.
Weronika: - Po wojnie zbezcześcili ją. Zrobili tutaj skład nawozów sztucznych.
Ilona: - Do powstania synagogi przyczynili się dominikanie. Przeor razem z rabinem wnieśli do świątyni Torę. To było piękne. Sejny miały szczęście do rabinów. Najsłynniejszy nazywał się Awigdor. Założył u nas słynną wyższą uczelnię talmudyczną.
Darek: - W synagodze tylko mężczyźni się modlili. Kobiety w babińcu, na pierwszym piętrze jesziwy.
Magda: - A tutaj było liceum hebrajskie, świeckie. Chłopcy uczyli się tu nie tylko religii, ale też matematyki i astronomii. Po wojnie później poczta się tu mieściła. Jak zbudowali nową, Pogranicze odremontowało to liceum.
Weronika: - A naprzeciwko jest pałac biskupi, własność parafii.
Darek: - Tutaj ratusz. Kiedyś przed ratuszem stał pręgierz. A w tym parku, naprzeciwko sklepu Subiekt, odbywały się jarmarki grzybowe. Na jarmarkach pojawiał się baran Bazyl, miał cztery rogi. Ludzie się go nie bali. Lubił chodzić za wojskiem.
Ilona: - A tu, gdzie ten brzydki dom, stały kiedyś okrągłe sukiennice. Zaczęto je budować w 1822 roku. Mieściły się tu dwadzieścia trzy sklepy.
Weronika: - W sukiennicach handlowali Żydzi, którzych nie było stać na własny sklepik. Gospodynie przychodziły tu na ciastko z dziurką i czekoladę, chociaż nie wypadało. Bo tutaj kupowali biedni.
Ewa: - Sukiennice były z drewna, spłonęły w pożarze. Wcześniej był jeszcze jeden pożar. Płonęła wędzarnia. Ludzie opowiadają, że wtedy w powietrzu latały boczki i skwarki.
Kacper: - Dlatego zbudowano tę kaplicę. Święta Agata strzeże Sejn przed ogniem.
Magda: - A w tym domu zatrzymał się Napoleon w drodze z Moskwy i jadł kotlety wieprzowe z marchwią. Ewa, ty opowiadaj o pomniku.
Ewa: - To jest Antanas Baranauskas, biskup sejneński, poeta i matematyk. Napisał epos "Borek oniksztyński" - litewski odpowiednik "Pana Tadeusza". To pierwszy biskup, który podczas konsekracji przemówił do wiernych po litewsku, a nie po polsku. Wprowadził msze w języku litewskim.
Weronika: - Polacy nie lubili go, bo był Litwinem. A Litwini, bo trzymał z Polakami. Uważał, że Polacy i Litwini powinni się zjednoczyć przeciw prawosławiu.
Wchodzimy do bazyliki. Po prawej portret donatora.
Weronika: - Jerzy Grodziński był kalwinem. Gdy zachorował, miał widzenie, że wyzdrowieje, jeśli ufunduje kościół. A przed śmiercią w jeszcze jednej wizji dowiedział się, że musi do kościoła sprowadzić Matkę Bożą szafkową.
Michał: - Grodziński zamówił ją u snycerza w Królewcu, drogo za- płacił. I stał się cud. Snycerz zauważył, że po figurę przyjechały czarne konie, a odjeżdżają siwe. Uznał, że wziął za mało za pracę. Dogonił Grodzińskiego. Umówili się, że zapłata będzie według wagi. Wrócili do Królewca, zważyli figurę. Znowu cud. Okazało się, że to snycerz musi oddać część pieniędzy. Co roku na odpust 7 września Matkę Bożą przenosi się do głównego ołtarza i szafkę otwiera.
Ewa: - Tu jest grób Antanasa Baranauskasa. I jedne z najlepszych polskich organów. W niedzielę o trzynastej odprawia się mszę po litewsku. Raz w roku w Wielką Sobotę jest wspólna msza dla Litwinów i Polaków.
Znów sejneńskie ulice.
Michał: - Za kościołem był klasztor Dominikanów, a później Gimnazjum św. Kazimierza. Teraz nic się tu nie dzieje.
Ewa: - A tu mieściła się litewska drukarnia i wydawnictwo. W Sejnach kształciła się i działała elita litewskiej inteligencji.
Ilona: - To dawny kościół ewangelicki. Ewangelicy byli na tyle mili, że wynajęli starowierom dom na cerkiew. Mieli gdzie się modlić w Paschę i Rożdżiestwo. (To nasza Wielkanoc i Boże Narodzenie).
Weronika: - Jak Litwini chcieli postawić przy bazylice pomnik biskupa Baranowskiego, to Polacy się długo nie zgadzali. Ale obciach! W tym samym czasie zrobili swój pomnik. To ten z orłem. Kiedy go odsłaniano, Litwini nie przyszli.
Monument poświęcony jest "Obrońcom ojczyzny" w powstaniu sejneńskim. To powstanie wciąż dzieli miasto.
W 1918 r. okupacyjne władze niemieckie przekazały Sejny pod zarząd litewski. Gminy północne szybko to uznały, gminy południowe - nie. Latem 1919 r. odbył się w Sejnach wiec patriotyczny. Miejscowi wyrażali wolę, by miasto przyłączyć do Litwy. Sejny odwiedził wtedy premier rządu litewskiego. Tak mówią Litwini.
W czasie pierwszej wojny Niemcy zaognili konflikt między Polakami a Litwinami. Oddali Sejny Litwinom bezprawnie, bo wbrew decyzji Ententy. Dlatego nad ranem 23 sierpnia 1919 roku wybuchło powstanie sejneńskie. Tak uważają Polacy.
Miasto jedenaście razy przechodziło z rąk do rąk. Sąsiedzi dopuszczali się wzajemnych okrucieństw. Temat powraca przy pogrzebach, rocznicach ślubu, imieninach.
Weronika: - Polacy i Litwini jeszcze nie dorośli, żeby wspólny pomnik ofiarom powstania postawić.
Jesteśmy na cmentarzu. Dzieci wskazują ukwiecony grób pana Mieczysława Staniewicza. To legendarny nauczyciel. Wspominają go pokolenia. "O, pan Staniewicz, jego lekcje to były gawędy. A jaką piękną posługiwał się polszczyzną!".
Na samym początku przygody dzieci Bożeny Szroeder umówiły się w pałacu biskupim z chorym już panem Staniewiczem - znawcą historii Sejn. Kiedy pytały, popełniały błędy. Na przykład myliła im się wojna ze stanem wojennym. Zauważyły to. Zrozumiały, że do spotkania należy się przygotować, nie wystarczy tylko razem siąść.
Mieczysław Staniewicz cierpliwie dzieciom pomagał. "Gdzie mieszkał rabin? Gdzie była ulica Koszerna? To jutro zadzwonimy do pana Staniewicza".
A jutro pan Staniewicz umarł. I nie miał kto odpowiedzieć. Dzieci pojęły tę stratę.
Utkwiło mi w pamięci jedno zdarzenie. Był rok 1938, doszło do zatargu polsko-litewskiego po zabiciu przez Litwinów żołnierza polskiego - Serafina. Były manifestacje i wiece w Sejnach, i nie tylko tu. I wtedy przed lekcjami wszedł do klasy wychowawca. Spytał o Czapulewicza. Kiedy upewnił się, że jest nieobecny, rzekł: "Pamiętajcie, kiedy się zjawi, nie dajcie mu odczuć, że jest Litwinem".
To jedna ze wskazówek, jaką pan Staniewicz przekazał dzieciom w pałacu biskupim.
Byłam ciekawska jak diabeł
Bożena Szroeder: - Nasza praca toczy się bez scenariusza, jedno przywołuje drugie. Skoro wiemy już sporo o mieście, to na płótnie rozrysujmy jego plan. Taki prawdziwy i mityczny. Niech na nim będą nie tylko daty i budynki, jeszcze legendy i marzenia. Plan powstał. Można było go skserować, przejść się po Sejnach. Goście z Warszawy mieli z tym trochę kłopotu, szukali cerkwi. A to dzieci pożałowały starowierców, którzy nie mieli tu własnej molenny. Postanowiły im ją namalować.
W Pograniczu każdy ma swoją ścieżkę. Ale może zaprosić na nią, kogo chce, jeśli potrzebna mu pomoc. Bożena zwróciła się do Wiesława Szumińskiego - malarza, przyjaciela i towarzysza w pracy artystycznej. Wynajęli stary dom, stworzyli warsztat ceramiczny.
Plan to za mało, trzeba wybudować całe miasto. Każde dziecko wybrało, co dla niego ważne: bazylikę, synagogę, nieistniejące sukiennice, ten lub tamten dom. Potem lepiło go z gliny.
Wiesiek Szumiński: - Bożena pracuje długo, taki ma system. Pomału wprowadza w temat. Gdyby jej grupa zaczęła od budowy Sejn, powstałby jakiś legoland.
Bożena: - Jak dotykali gliny, wiedzieli, co tworzą. Ten kościół, tę kamienicę. Dom, w którym chcieliby zamieszkać. Inspiracją były przedwojenne fotografie.
Dzieci wypaliły domy. Bożena pobiegła do pracowni ceramicznej zobaczyć, jak to wypadło: - Wiesiek stał obok. Powiedział: "Jezu, tylko aniołów tutaj brak". Więc zrobiliśmy anioły. Dzieci szyły patchworki z kolorowych szmatek, potem nadawały im imiona. Tak powstały Anioły: Miłości, Zgody, Muzyki, Opatrzności, Ogniska Domowego, Życia, Chleba i Wody. Każdy na pograniczu chce je spotkać. Warsztat gobelinów pięknie poprowadziła Urszula Wasilewska.
Potem Jurek Czyżyński ociosał z dziećmi potężną bryłę piaskowca (pracowali w maskach). Gotowe Sejny stanęły na ciężkim kamieniu: trzy place, szlaki wiodące do Grodna, Augustowa, Wilna, Suwałk, kamienice, których już nie ma. Na uliczkach gliniani ludzie. Litwin idzie na jarmark, Polak prowadzi konia, Cyganka sprzedaje garnki. Żyd spieszy do synagogi, a staroobrzędowiec do molenny. Mnóstwo kobiet i dzieci. Kot i pies. Czuwają nad nimi szmaciane anioły.
Bożena: - Ale miasto milczało, a powinno gadać. Są w Sejnach starzy ludzie, którzy mają jego pamięć.
Bożena razem z Małgorzatą Czyżewską odwiedzały sejneńskich dziadków. Ogarniali sto lat historii, często chcieli opowiedzieć wszystko naraz. To był znak, że trzeba tu wrócić.
Wracały z dziećmi, które siadały przy piecu albo u nóg starych ludzi. "Opowieści dziadków" - kolejna część "Kronik sejneńskich".
"I ponieważ mieszkaliśmy przy granicy, to tak jak i teraz była kontrabanda. Jaki to był handel? Jadąc na Litwę, przewoziliśmy materiały - przeważnie takie chusty grube, co kobiety je nosiły, natomiast z Litwy przywoziliśmy wszystko: machorkę, sól, sacharynę, no następnie, już w takim szerszym zasięgu, to nawet gęsi kupowaliśmy tam. A dla wyjaśnienia to mogę dodać, że ja przepędzałem je. Na Litwie gęś kosztowała dwa lity pięćdziesiąt groszy (a złotówka była droższa o dwadzieścia groszy od lita). Więc jeżeli na Litwie kupiliśmy jedną gęś i sprzedaliśmy tutaj w Polsce, więc na Litwie mogliśmy kupić dwie gęsi. Jeśli kupiliśmy sto gęsi, to już mogliśmy kupić dwieście. To już wielki zarobek.
Pamiętam, jak przeprowadzałem gęsi, tak już pod jesień. A gęsi kupowało się zawsze pod jesień. No ale... śnieg popadał, a my mieliśmy przepędzić w nocy sto gęsi. Zawsze je się w nocy przepędzało, bo w nocy to one nie wydają żadnego odgłosu, tylko tak skupiają się blisko, jedna przy drugiej, i tylko tak cichutko gęgają, i tak pięknie można je przepędzić przez granicę. Ale ponieważ śniegu napadało, wojskowi wpadli na ślady i tylko wiem, że Żyd jakiś z Sejn - Zenryk czy Szczupacki czekał na nas w Krasnogrudzie. Tam było umówione miejsce i już wszystkie gęsi były powiązane, już Żyd zapłacił, a tu wojsko wpada. Oj, co to było wtedy z tymi naszymi gęsiami...
Tę historię pana Olgierda Skrypki dzieci nagrały na magnetofon. Wszystkie inne też.
Bożena Szroeder: - Czasem opowieść toczyła się jak strumień, wystarczyło słuchać. Czasem należało pytać. Dzieci nie zawsze to potrafią. Ale jeśli rozbudzi się w nich ciekawość, dają sobie radę. Czasem ziewały, czasem zapamiętywały tylko jedną historię ze spotkania, które trwało dwie godziny. Ale najczęściej zadawały pytania, bo rozumiały, że jeśli tego nie zrobią - będzie koniec. A dzięki starszym poznawały świat niezwykle barwny. Dziadkowie mówili o swoim dzieciństwie. Jak podglądali starowierów, gdy suszyli jabłka, Żydów w szabas, jak biegali po Sejnach za głupkami bożymi. Podglądali zakochanych. Wszyscy zapamiętali historię ze Szmerkiem.
Pani Stasia Auron tak ją opowiada:
Ja w ogóle byłam ciekawska jak diabeł. Musiałam widzieć i ślub żydowski, i pogrzeb, i nieraz zaglądałam do bóżnicy. Ślicznie tam było, bogato. Te nasze Żydy sejneńskie były dość bogate. Sklepy, piekarnie, wszystko to było żydowskie. Moja mama Żydom gotowała, prała, nieraz szła na zarobek wałkiem ciasto rozwałkować na macę. To taki ich opłatek. No i kiedyś ja poszłam na pogrzeb żydowski.
Akurat zmarła jakaś młoda panna, śliczna. A w niej zakochał się Szmerko - taki sejneński głupek. Pochowali ją w białej sukni z welonem. Potem zawinięto ją w prześcieradło, włożono do katarni i zawieziono na cmentarz. Nie było tam żadnej trumny, jak u chrześcijan, tylko głęboki dół wyłożony deskami i na nich ją ułożono. Przed zasypaniem tego grobu położyli jej na oczach skorupy z pobitych talerzy. Taki był u nich dziwny zwyczaj. A z Gibów jechał gospodarz furą - to zaraz następnego dnia było. Przy bramie cmentarnej konie stanęły. Zaczął je poganiać i nic. On sam zlazł z fury i patrzy - ten Szmerko stoi. Nie wykopał on jej z grobu? A jak. Postawił tę białą pannę przy bramie i stał koło niej, jakby chciał popatrzeć jeszcze raz. Potem ją drugi raz pogrzebali. My, dzieciaki, to się tego baliśmy.
Bożena: - Polacy utrzymywali się z pracy u Żydów. Ktoś z bólem wspominał: "Moja mama miała ręce skostniałe, bo myła Żydom podłogi". A potem dodawał z podziwem: "Jakie oni mieli czyste garnki! I umieli się dzielić, biednemu każdy dał bułkę". Ale dziadkowie opowiadali nie tylko o pięknej przedwojennej równowadze.
Pamiętam też dobrze takiego jednego młodzieńca, co Żydom dokuczał. Rozdawał dzieciom cukierki, żeby niosły transparent z napisem i żeby z tyłu za tym napisem szły. To nie było tak dobrze jak teraz, rzadko kiedy jadło się cukierki, to i tych dzieci nazbierało się.
No i namówił on mojego brata, żeby poszedł maszerować z transparentem. Boże, co się u nas działo. Co chwilę przybiegała jakaś Żydówka, bo przecież wszystkie dobrze znały moją mamusię, i w lament:
- Zosiu, twój Bolek chodzi z napisami po ulicach!
- Zosiu, Boluś maszeruje i krzyczy "precz z Żydami!".
Jak on wtedy dostał... Już nigdy nie poszedłby, za żadne skarby świata.
A dziś? Nie ma ani jednego Żyda w Sejnach, a i tak głupoty piszą na murach".
Bożena: - Bojówki w Sejnach! Dzieci to zabolało. Niemcy wywieźli Żydów na plac, potem za granicę i wystrzelali, a w domach po Żydach zamieszkali inni ludzie. Jak to? Wydało im się to zupełnie nieprawdopodobne. Któregoś razu dziewczyny - Polki i Litwinki - poszły do pewnej pani. Opowiadała pięknie o kwiatach dla Piłsudskiego, o ele-ganckich żonach przedwojennych oficerów, o balach Korpusu Ochrony Pogranicza, aż ni stąd, ni zowąd dotknęła rany. Powstanie sejneńskie, gdy obie strony mordowały się nawzajem. Według wielu Polaków tego Litwinom nie można wybaczyć. Słowa tej pani były pełne nienawiści. Litwini to jest nic. Litwinów trzeba rozgnieść jak robaki. Dzieci były wstrząśnięte, po raz pierwszy zmierzyły się z taką relacją o historii miasta. Dużo czasu minęło, nim pojęły, że i to trzeba poznać, przez to przejść. A potem zrobić coś, by zło się nie powtórzyło. To była lekcja spotkania z drugim człowiekiem. Musimy go przyjąć, choćby był niesprawiedliwy. Starszych łatwo potępić. By ich zrozumieć, trzeba zanurzyć się w ich świat. Dzieci nie można chronić przed tym światem - będą bezradne jak cielaki. Dostaną po głowie za to, że są Litwinami albo Polakami, i nawet nie zrozumieją, o co chodzi.
Gliniane miasto mogło gadać, ale nie umiało jeszcze śpiewać.
Bożena: - W starym mieście powinna zabrzmieć stara pieśń. Pan Olgierd Skrypko przyniósł nam pieśni litewskie, Małgosia Czyżewska - żydowskie, ja dodałam cygańskie. Szukaliśmy też pieśni ludowych z Podlasia.
Potem z opowieści dziadków każdy wybrał swoją ulubioną, spisał własnym językiem i zamknął w małej książeczce. Dzieci zaprojektowały okładki, nadały książkom tytuły: "O tym, jak w polskim domu żydowskie dziecko przechowano", "Jak dwóch braci w Sejnach żony szukało", "Jak w Sejnach św. Jana odprawiano", "Jak starowiercy na pamiątkę Chrystusa długie brody nosili" itd.
Bożena: - Wtedy dziadków, rodziców, kolegów zaprosiliśmy do jesziwy. Dzieci, odświętnie ubrane, odczytywały te książki przy glinianej makiecie. Śpiewały, przywracając zapomnianą nutę Sejn. Tworzyły więź. Przyjęły prawdę ludzi starych i ją przekazały. W historii miasta nie ma luki. Zabrakło Żydów, ale opowieść się toczy. Ktoś snuje ją za nich.
Każdy może być dziadem
"W miarę odkrywania naszego miasta dawni mieszkańcy i miejsca związane z przeszłością, uliczki i domy stawały się nam coraz bliższe. Zapragnęliśmy ocalić historie, które opowiedzieli nam starsi ludzie. Zapragnęliśmy ożywić ich opowieści i na scenie teatru przywołać zapamiętane przez naszych dziadków obrazy. Wcieliliśmy się w postacie latarnika czuwającego nad miastem, aniołów wsłuchujących się w odgłosy uśpionych nocą Sejn. Byliśmy dziadami i żebrakami spod sejneńskiej bazyliki, śpiewaliśmy pieśni litewskie, biesiadując przy weselnym stole, opowiadaliśmy o sejneńskich starowierach, o żydowskich domach, o cygańskich taborach. Jedna opowieść przywoływała drugą, każda pieśń szukała harmonii z inną. To było dla nas święto, dzielić się skarbami historii naszego miasta - piszą dzieci w trzecim rozdziale "Kronik sejneńskich"".
Długo trwało, nim do tego doszło. Najpierw poznawały teatr przez zabawę, uczyły się używać głosu, ciała, wreszcie zaczęły pracę nad spektaklem. Też się nazywa "Kroniki sejneńskie". Bożena Szroeder kilka razy wykradała je z domu. Wyjeżdżali na parę dni, harowali od rana do nocy.
Bożena: - Kiedyś w Czarnej Dąbrówce pojechałam na festiwal teatrów dziecięcych. Widziałam, jakie budziły się emocje. Nagrody niszczą świeżość. To niedobra metoda: konfrontować się z innym teatrem zamiast z widzami. Najważniejsze w teatrze jest spotkanie. Jeśli nie szanujesz widza, możesz zejść ze sceny. Ciągle to powtarzam. Nasz spektakl wciąż się rozwija, włączamy nowe historie i pieśni. Najpiękniejsze są zmiany, które pochodzą od dzieci. Scena dziadów za każdym razem jest inna. Nie ma gwiazd. Każdy może być latarnikiem, każdy dziadem, każdy zaśpiewa żydowskie niguny. Wszyscy umieją wszystko. Opowiadają, nie uczą się roli na pamięć.
Grali "Kroniki" już ze trzydzieści razy - w Polsce, w Niemczech i w Danii. Lubią wpadki, są dla nich wyzwaniem. Przedstawienie robi się wtedy ciekawe.
Darek: - Kiedy miasto usypia, gaszę świeczki, a potem chodzę z latarnią. Raz jej zapomniałem. Więc zostawiłem ostatnią świeczkę zapaloną. Kacper to zauważył. Strasznie się bałem, że ją zgasi.
Kacper: - Chciałem!
Darek: - Nie zgasił i nosiłem ją zamiast latarni. Kiedyś nie wziąłem takiego kapturka do gaszenia świec. A musi być ciemno, żeby obudziły się anioły.
Ewa: - Gasił palcami!
Weronika: - Gram Rachelę. Raz zabrakło torebki i rękawiczek w scenie. Trzeba było udawać, posłużyć się pantomimą.
Bożena Szroeder dodaje: - Adaś jest litewskim weselnikiem. Ma opowiadać, czego tam nie jedli i nie pili. Te cepeliny, te nalewki! Adaś zapomniał roli i na przedstawieniu mówi tak: "A czego oni tam nie jedli! Boczek z miodem. Czego nie pili! Było piwko i winko, i wódeczka".
Paulina: - Najbardziej się boję, że mnie ktoś rozśmieszy.
Weronika: - Być sam na sam z widzami to odpowiedzialność. Ale i wspaniałe uczucie, kiedy wszyscy na mnie się skupiają. Lubię czarować. Ważne, do kogo się mówi.
Magda: - Najfajniej to do ludzi, od których się opowieść usłyszało. Zwołują się: "Chodź bliżej, to o naszej rodzinie. To o nas".
Weronika: - Mówię, że Rachela była piękna. A jakaś pani wtrąca: "Wcale nie!".
Gdy Michał zjawił się w Pograniczu, Bożena poprosiła go, żeby zaśpiewał. Pamięta, co odpowiedział: - Nie, ja głos to mam po tacie.
Pod koniec przedstawienia wszystkie dzieci idą między widzów. Niosą im świecę i opowieść. Obdarowują tym, co same dostały: światło, drogę, pamięć.
Michał: - Najbardziej lubię scenę, kiedy wracamy. W ostatnią pieśń tyle serca wkładam! Wiem, że już nic złego się nie zdarzy.
Czy ktoś wspomni dobrze
Doktor Teresa Witkowska-Rugienis, pediatra: - W opowieściach przewijało się nazwisko ojca. "Sklep pana Kazimierza Rugienisa, przed domem pana Rugienisa...". Dzieci przyszły do szpitala. Wszystkie je znam, to moi pacjenci. Z początku chodziło im właśnie o dom - jeden z najstarszych w mieście, ten, w którym teraz jest sklep Subiekt. Brat wyciągnął akt kupna, ja album ze zdjęciami. Dzieci są spontaniczne, zaczęły o tatę wypytywać. Tatuś był taką ciekawą osobą, a ja niewiele wiem o jego życiu. Wtedy sobie to uświadomiłam. To wina powojennych czasów. Kiedy uczyłam się na głos historii PRL-u, prosił, żebym robiła to cicho. Nigdy nie mówił o przeszłości. Zdarzało się, jadę karetką pod Sejny, a u chorego ktoś pyta: "Panna Rugienis? O, tata to był złoty człowiek". Nie miałam wtedy czasu na rozmowę. Dziś rozumiem, że powinnam wrócić. Nie znam obozowych przejść taty. Tylko jedno zdarzenie, które opowiadał mi pacjent, jego współwięzień. "Kazimierz podtrzymywał nas na duchu. Kazał modlić się. Przypominał o higienie. Kiedyś wróciłem z pracy tak zmęczony, że nie chciałem się myć. Wtedy powiedział, że sam umyje mi nogi". Jak wspaniale, że uwieczniono to w "Kronikach sejneńskich"! Jesteśmy tacy zaganiani, wiemy tyle, ile nam potrzeba. Ta sztuka, książka każą zatrzymać się. Zastanowić, co ze mnie za człowiek. Czy i mnie ktoś wspomni dobrze. Bardzo jestem wdzięczna pani Bożenie. Zainspirowała mnie, żeby spisać kronikę sejneńskiej służby zdrowia.
Mezuza to zwitek pergaminu z wypisanymi wersetami Pięcioksięgu. Żydzi wieszali go na framudze drzwi i uważali za talizman, który chroni przed nieszczęściami. Pani Helena Warakomska mieszka w domu po Żydach: - Ci nasi nazywali się Młynarscy. Pamiętam imiona: Fejgelka, Hena, Bijomko. Mam zdjęcia tej naszej Żydówki. Piękna, a jej siostra jeszcze piękniejsza. A jak się ubierały! Miały kręcone czarne włosy. Zawsze im tych włosów zazdrościłam. Ci Żydzi byli nam życzliwi. Na Wielkanoc dawali macę, a jak ogórki obrodziły, mówili, żeby sobie narwać. Niemcy byli straszni, wygnali Żydów. Pamiętam, brat mój przez zieloną granicę niósł naszym Żydom pierzynę. Tam na Litwie to była najstraszniejsza masakra. Szkoda tych naszych Żydów, wielka szkoda. Dom po Młynarskich po wojnie od państwa kupiliśmy, ale została nam pamiątka. Ta mezuza to moje szczęście. Niejeden chciał ode mnie tę mezuzę. Ja szczęścia swego nie sprzedam. Opowiedziałam to, jak pani Szroeder zbierała wywiady. Przyszła z dziećmi. One słuchały, one grzeczne takie są. I to taka przyjaźń!
Pani Janina Małkińska opowiadała dzieciom o swych dawnych znajomych - starowierach. Poprosiła ją o to wnuczka Magda. Babcia jest zadowolona z Pogranicza: - Po spektaklu dostałam książkę, to miłe. Sąsiedzi się spotkali, przeszłość przed oczami nam stanęła. A dzieci mają zajęcie i po ulicach się nie włóczą.
Ewa Meyza - mama Magdy - uczy polskiego w liceum. Zauważyła, że uczniowie, którzy chodzą na zajęcia Pogranicza, wyróżniają się. Czytają, nie boją się wysiłku, szukają czegoś w życiu. Mają głębsze spojrzenie na kulturę.
Niektórzy w mieście zarzucali Pograniczu, że zajmuje się kulturą obcą i nie uczestniczy w życiu miasta.
Ewa Meyza: - Przedstawienie było przełomem. Bliskie, swoje, budziło emocje. Wskrzeszało tych, których dawno nie ma. Pani Szroeder znalazła klucz do serc mieszkańców. Pogranicze zrobiło coś dla Sejn. Sejnom bardzo to pochlebia.
Bożena Szroeder: - Nie jestem stąd. Musiałam poznać Sejny, żeby powiedzieć o nich - moje miasto. Żeby znaleźć tutaj siebie. Z dziećmi było mi łatwiej. Nigdy nie stroniłam od rozmów z ludźmi starymi. Oni pomagają w dojrzewaniu. Podczas pracy nad książką poprosiłam dzieci, by napisały swoje życiorysy. Po spotkaniu z drugim człowiekiem - na nowo.
"Nazywam się Weronika Czyżewska. Mam czternaście lat. Moją pasją jest historia, a właściwie jej odkrywanie. Na historie całych narodów składają się dzieje poszczególnych ludzi. Losy mieszkańców tego miasta mogą wydać się nieprawdopodobne. Tak wiele kultur i religii żyjących w bliskim sąsiedztwie. Biorąc udział w tej pracy, związałam się bardzo z tym miejscem i jego tradycjami. Sejny stały się dla mnie czymś więcej niż małym miasteczkiem przygranicznym. Odsłonił się przede mną niemalże baśniowy świat.
Nazywam się Ilona Jodzis, mam czternaście lat. Jestem innej wiary - jestem starowierką. Zanim nie zaczęłam chodzić na zajęcia, niewiele wiedziałam o mojej religii. Na każdym spotkaniu dowiaduję się dużo o historii starowierów, którzy mieszkali w Sejnach i okolicach. Gdy przychodzę do domu, opowiadam wszystko mamie. Mój tata jest katolikiem; o jego religii także wiedziałam mało. Dobrze jest dowiadywać się nowych rzeczy.
Nazywam się Kacper Szroeder. Mam piętnaście lat i znam już trochę Sejny. Od dwóch lat jestem zaangażowany w pracę w teatrze dziecięcym, który prowadzi moja mama. Gram także na trąbce. W spektaklu jestem trębaczem, który budzi i usypia anioły. Bardzo podoba mi się ta rola. Najbardziej ze wszystkich narodowości sejneńskich interesują mnie Żydzi, lecz tutaj ich już niestety nie ma. Bardzo podobają mi się ich pieśni i muzyka. Mój tata gra właśnie w takiej kapeli. Czasem przychodzę do synagogi na jego próby. Wtedy wyobrażam sobie, że rabin przygotowuje Torę do modlitwy, a na zewnątrz starcy żydowscy czekają, aby się modlić. To dla mnie jest tak niezwykłe, że mógłbym przesiadywać tu całymi godzinami.
Nazywam się Tomasz Wcisło. Jestem chrześcijaninem, należę i uczęszczam do Kościoła Zielonoświątkowego. Najważniejszą osobą w moim życiu jest Bóg. Staram się postępować zgodnie z treścią Biblii. Dużą rolę przywiązuję do tolerancji, a w zespole teatralnym, gdzie gram, jest ona szczególnie potrzebna w tworzeniu między nami jedności.
Nazywam się Magda Meyza. Mam czternaście lat. Interesuję się dziejami mojego miasta. W odkrywaniu ich pomaga mi moja babcia. Uwielbiam przesiadywać z nią wieczorami i wysłuchiwać ciekawych historii".
Bożena Szroeder: - Chciałam, żeby miasto z "Kronik" było bajkowe, chagallowskie, rozhuśtane. I by "Kroniki" mogły stać się bliską książką. Mam nadzieję, że będą trwały razem z ludźmi z Sejn. Przydadzą się, gdy dorosną dzieci, wnuki.
Ewa Meyza: - Takich ksiąg powinno powstać kilka. Są nieznane historie ludzi, ulic, sąsiadów. To opowieść ledwo zaczęta. Jeszcze by się chciało.
Teresa Witkowska-Rugienis: - Przez Sejny przeszła iskra. Miasto się mobilizuje. "Kroniki" podsunęły pomysł, żeby i nowszą historię zapisać. Słyszę, co się tu mówi na ulicach. Wiecie co? My, sejneńczacy, musimy się spotkać i pogadać. Pamiętacie te pierwsze maje?
Lidia Ostałowska, Magazyn "Gazety Wyborczej", 31.10.2001
Od redakcji
Miałem szczęście, widziałem niezwykłe przedstawienie. Działo się to w Sejnach, w synagodze. Nad glinianymi domami dzieci opowiadały historie swoich dziadków i ich dawnych sąsiadów. Tańczyły, śpiewały, jak kiedyś śpiewali tutejsi Polacy, Litwini, Żydzi, starowierzy. Przedstawienie toczy się nocą i kiedy po spektaklu wyszedłem przed ciemny budynek jesziwy, zobaczyłem inne Sejny: z drewnianymi sukiennicami, z piękną Rachelą i pewnym Litwinem, który marzył, aby mieć "harmoń guzikówkę".
Dzieci grały przed dwuosobową publicznością (byłem z Lidią Ostałowską, autorką reportażu, który dzisiaj publikujemy). I aktorom, i nam przeszkadzał fotoreporter - nasz kolega Piotr Wójcik. Byliśmy więc widownią nietypową, trudną.
Był to najprawdziwszy teatr, żadna lipa. Kilka tygodni wcześniej teatr z Sejn pojechał do Danii. Aktorzy spotkali się ze swoimi rówieśnikami z tamtejszej mniejszości niemieckiej, także aktorami. Dzieci z Polski zaprosiły kolegów nad gliniane miasteczko. Mówili różnymi językami, co stwarzało trudności. Umiały je przezwyciężyć, zaimponowały dzieciom z tamtej strony Europy.
Zazdroszczę nastolatkom z Sejn. Kiedy byłem w ich wieku, nie spotkałem kogoś takiego jak Bożena Szroeder z Ośrodka "Pogranicze". Kogoś, kto tak mądrze i życzliwie towarzyszyłby mi w intelektualnym i duchowym dojrzewaniu. Z Sejn niedaleko do Wilna. W dawnym, prowincjonalnym Wilnie kształcili się młodzi ludzie (np. Mickiewicz, Czeczot, Zan). Filomaci i Filareci wierzyli, że potrafią zmienić świat. Tworzyli, uczyli młodzież. Stali się elitą niejednego narodu. Przeszli do historii jako wybitni patrioci.
Dzisiejszy patriotyzm (czasy mamy, mimo wszystko, łatwiejsze) odnajduję w żmudnej pracy Pogranicza. Dzięki Pograniczu przypominamy sobie, kim jesteśmy, i uczymy się rozumieć, co znaczy dobre sąsiedztwo. Dzieci z prowincjonalnych Sejn są super. Jeszcze o nich usłyszymy.
Wojciech Tochman, Magazyn "Gazety Wyborczej", 31.10.2001
red. Bożena Szroeder, Kroniki sejneńskie, Sejny 2001, Fundacja Pogranicze.