Co i raz ktoś przypominał grzechy Polaków wobec Żydów, Niemców, Rosjan, Ukraińców. Jakieś zasupłanie tożsamości sprawia, że nader często pojawia się odruch utożsamienia z tymi, którzy owe występki popełnili, a nie z tymi, którzy w obronie ofiar lub ich pamięci stawali. Najwyraźniej pokazała to sprawa Jedwabnego, ale w mniejszej skali widać to w różnych miejscach Polski - w sporach o lokalne upamiętnienie ofiar dramatycznych polsko-obcych konfliktów.
Drugim wyrazistym wątkiem budowania nowego obrazu przeszłości jest pokusa, żeby czas komunizmu opisać przez wyraźne oddzielenie winnych od niewinnych. Od prostych pomysłów dekomunizacyjnych prowadzących tę linię wedle przynależności organizacyjnej po zawiłe koncepcje zmowy "układów" - tak czy inaczej ma się okazać, kto przynależy do prawych i pokrzywdzonych, a kto miał udział w zdradzie, kolaboracji, współpracy, obcym spisku.
Nie dość, że zwykły człowiek ze swą osobistą pamięcią nie ma szans się w tym odnaleźć, to w dodatku tym razem zmagania o historię toczą się w klimacie politycznych namiętności i są używane nie do zrozumienia, z czego wyrastamy, ale do bieżącego pognębienia i stygmatyzowania wrogów. Opisywanie historii jest dziś żywiołem polityków i ideologów, co więcej, dali się w to wciągnąć historycy, wiec trudno o rzeczowość i ponaddoraźną refleksję.
Z przekorą wobec tradycji
Literatura czy film nie nadążają za tym ferworem bitewnym, i przez 16 lat doczekaliśmy się bodaj tylko dwóch historycznych seriali. To "Przeprowadzki" oraz kończąca się właśnie "Boża podszewka" w reżyserii Izabelli Cywińskiej, nakręcona na podstawie wspomnień Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz. I ten serial, to próba opowiedzenia polskich dziejów w sposób szczególny, bo przekorny wobec tradycji.
Jego pierwsza część obudziła żywe emocje - wywołała zachwyt, poruszenie, a także znamienne sprzeciwy, bo serial z jednej strony przypomniał Wileńszczyznę, z drugiej podważył mit.
Te ziemie były przestrzenią całej wielkiej literatury, która nas jako naród stworzyła - co już je odrealniało. Kiedy ta szczególna kolebka polskości została nam odebrana - Kresy zyskały też rys ofiarny. A wypchnięcie ich dziejów z oficjalnej komunistycznej wersji historii sprawiło, że przeszło 40 lat istniały tylko w pamięci osobistej i rodzinnej - i tam doznawały idealizacji i uwznioślenia. I tak po pół wieku były dla większości widzów krainą dzieciństwa lub nostalgicznych rodzinnych wspomnień. Magiczną, sielską, zasobną.
Tymczasem opowieść o rodzinie z dworku na Wileńszczyźnie przypomina, skąd w polszczyźnie wzięło się słowo "zaściankowy". Jurewiczowie, szlachta schłopiała, mają życie wypełnione ciężką pracą, amorami, tradycją i pobożnością. Są pomni swej lepszości, od chłopów odróżnia ich odmienna kultura materialna i świadomość korzeni. Nie są ciekawi świata, ich horyzont sięga parafii i powiatu.
XX wiek w to ich odwieczne bytowanie wprowadza rzeczy nowe - nienawiść narodową, miejskie pokusy, obce wojska, przemoc. "Boża podszewka" tym odróżnia się od naszej literatury historycznej, że nie opowiada o nosicielach narodowych i społecznych racji, i wynikających z nich powinności, ale o zwykłych ludziach, dla których ważne jest życie między stołem, łóżkiem i pracą, żyć chcą tak jak zawsze, a zmiana nie niesie im nadziei, tylko zagrożenie, chaos i upadek.
Rozżalenie części odbiorców tyczyło zarówno odmitologizowania szlacheckiego dworku, jak i tego, że pokazywane sytuacje nie wpisywały się w prosty schemat polskiej dzielności i polskiego cierpienia. Rodzeństwo bohaterki dopuszcza się skrytobójstwa na Rosjanach, aresztowany prze NKWD mąż bohaterki, sędzia, zostaje zwolniony, a nie wywieziony do łagru - losy postaci nie symbolizują dramatów Polski ani Wileńszczyzny - tylko meandry indywidualnych losów w złych czasach.
Wymknąć się młynom historii
Można by powiedzieć, że taki serial, pokazujący wichry dziejowe nie jako sprawdzian dla tych, którzy podejmują walkę, ale jako nieszczęścia, których ludzie chcą tylko uniknąć - mógł powstać dopiero w czasach normalnych. Dopiero, kiedy zaniknęło utrwalone przez pokolenia uczucie, że zależymy od woli innych - można było pokazać zwykłych ludzi.
Druga część "Bożej podszewki" wyraźnie poszła w tym kierunku, można by rzec - pozabohaterskim. Nie podejmuje, jak niegdyś polska szkoła filmowa - polemiki z etosem ofiarnej walki, ale pokazuje tych, których w języku rewolucyjnym nazywano kiedyś "mierzwą historii".
Tym razem nie mamy sagi rodzinnej ciągnącej się przez pierwsze 45 lat XX wieku, ale kilka powojennych przełomowych lat, w których na zdobytych terenach instalował się nowy ustrój. To dalszy ciąg wspomnień Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz - i znów widać, jak prawdziwe relacje nieprosto wpisują się w uporządkowane i osądzone wydarzenia, które składają sie na zbiorową pamięć społeczeństwa. Na niej bowiem najmocniej odciska się los tych, którzy padli ofiarą - tysięcy i tysięcy tych, którzy zostali zamordowani, wywiezieni, przesiedleni.
Wspomnienia piszą ci, którzy przeżyli, którzy nie rozpoznawali praw historii, próbowali im nie ulec, podejmując decyzje trafne lub tragiczne. I w serialu widzimy ludzi, którzy usiłują wymknąć się młynom historii, uchronić życie, rodzinę, dobytek, nie składać tego wszystkiego, tego, co najważniejsze, na żadnych ołtarzach. Ta szamotanina broniącej sie jednostki sprawia, że jej życie pokazuje jakieś przypadki, sploty okoliczności niewiarygodne, do eposu nie przystające.
Życie zamiera, życie się zaczyna
I tak się zaczyna druga część serialu. Główna bohaterka, Maryśka, nie wyjeżdża z siostrą i córką transportem repatriacyjnym do Polski. Nie dlatego, żeby rozważyła, czy lepiej zostać na swojej ziemi, czy lepiej uciekać od Rosji i kołchozów. Po prostu - rozstrojona chorobą zaniedbała załatwienia w porę formalności, a i rodzina nie bardzo chciała brać ze sobą taki ciężar.
Dalej opowieść toczy się dwutorowo. Na Wileńszczyźnie Maryśka jest żebrzącą, obdartą włóczęgą - w swoim szaleństwie zdaje sie jedyną normalną osobą w świecie poddanym takiemu ciśnieniu, że odkształca zwykłych ludzi. Świat, w którym chcieli pozostać, degraduje się materialnie - wszystko niszczeje: domy, narzędzia, sprzęty, ubrania; ludzie zrównują sie w brudzie i łachmanach. I miotają się we wzajemnych nienawiściach, w strachu, rozpaczy i nędzy. Rosjanie rekwirują, aresztują i wywożą, ale czasem darowują. Polacy mordują ocalałego Żyda, wskazują partyzantom ofiary, Litwini zabijają Rosjan - i funkcjonariuszy, i wygłodniałe dzieciaki. Bywa, że żebrząca Maryśka odgoniona zostaje przez swoich, a uratowana przez obcych. Ale uparcie wierzy, że jak będzie dobra dla ludzi, to ludzie będą dobrzy dla jej córki w Polsce.
Wątek wileński nabiera sensu symbolicznego: szaleństwo jako ocalenie człowieczeństwa, piękno krajobrazów przeciwstawione rozpadowi i niszczeniu wytworów ludzkich, narastający brud i strach - to koniec tamtego znanego i swojskiego świata.
W Juryszkach życie rozpada się i zamiera, a w Polsce - jakby nie patrzeć - zaczyna się na nowo. Ale ten wątek nie ma symbolicznych wymiarów, do których przyzwyczaił nas PRL - zasiedlanie Ziem Odzyskanych nie jest pokazane jako pionierski trud ideowych kolektywów.
Rzeczywistość lat 40. jest odtworzona z dokumentacyjną pieczołowitością (m.in. na podstawie materiałów Ośrodka "Karta"). Wspomnienia, fakty i realia uświadamiają, że tam do zaczynania od nowa zabierali się ludzie wykorzenieni i stale oglądający się na przeszłość, która piękniała im w pamięci. Zmuszeni do odnajdywania się w nowym pejzażu, w nowych miastach, domach, rzeczach.
Dobry Niemiec, dobry Rosjanin
Repatrianci byli ofiarami komunistycznego urządzania Europy, ale też zwykłymi ludźmi: w transporcie pomagają sobie, ale i okradają, jedni są solidarni ze ściganym Rosjaninem, inni go denuncjują, obok życzliwości, dzielenia się z potrzebującymi jest zawiść, cudzołóstwo, szantaż i inne grzechy powszechne. Polska ich witała ziemiami do zagospodarowania, ale bywało, że Polacy wymyślali im od "ruskich".
Bohaterowie z wielonarodowej Wileńszczyzny trafiają do społeczności podzielonej na wiele sposobów - Niemcy, Ślązacy, Rosjanie, Polacy i spod Kielc i z Kresów. Katolicy, ewangelicy i niewierzący. Ludzie postępowi i reakcjoniści. Komuniści cwani i ideowi.
W tej nowej pełnej napięć i wzajemnej agresji rzeczywistości dorasta Gienia, nadwrażliwa dziewczynka usiłująca oddzielić dobro i zło. Jej ciotka, osoba tradycyjna i pobożna, i ukradnie, jak trafi się okazja, i oszuka, i swoje o Niemcach i Żydach wie. Wujek chętnie zdradzi żonę i siostrzeniczkę pomaca. Niemiec rozpacza nad niszczonym przez Rosjan fortepianem, ale Rosjanin nakarmi porzucone dziecko. Jedni przesiedleńcy łatwo wchodzą w rolę panów wobec wysiedlanych, inni gotowi są pomagać potrzebującym. Najbliższa przyjaciółka robi niepodległościowe ulotki, a ukochany, aktywista Związku Walki Młodych, choć ofiarny i gotów do poświęceń, akceptuje krzywdy wyrządzane przez władze.
I wreszcie spotkanie z matką, która w swej chorobie uparcie trwa przy tym, że trzeba być dobrym człowiekiem - uświadamia dziewczynce prostą prawdę, że i przyzwoitość, i podłość są cechą ludzi, nie warstw i narodów. A widzom uświadamia, że ta prosta prawda ginie z oczu, kiedy pojawia sie wielkie zagrożenie, na ludzi spadają nieszczęścia, dzieli ich wojna, krzywda i nienawiść. Ale bywa, że gubiona jest też w zwykłych, spokojnych czasach.
Ta historia zwykłych ludzi utkana z ich wspomnień jest w sporze z politycznymi wykładniami i mogła sie stać zaczynem debaty nad traktowaniem naszej przeszłości nie tylko jako przestrzeni prostych podziałów na uwikłanych i na czystych.
Ale raczej się nie stanie, bo przestrzeń publiczna została zawłaszczona przez politykę, jej wieczne walki, jej niedojrzałą skłonność do dzielenia, potępiania, budzenia wzajemnych nienawiści.
Teresa Bogucka "Gazeta Wyborcza" 28.01.2006
Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz, Boża podszewka, Sejny 1994, Fundacja Pogranicze.