Byłoby fatalnie, gdyby dorobek publicystyczny tego wielce zasłużonego dla sprawy polskiej miesięcznika odszedł w niepamięć i nie wzbogacał już więcej wciąż przecież jeszcze mizernego poziomu, jakim charakteryzuje się polska myśl polityczna. Tym bardziej wydaje się to ważne, że inspirująca rola tekstów zamieszczanych w "Kulturze" jest mimo upływu czasu, nadal aktualna. Zwłaszcza w zakresie problematyki Europy Wschodniej oraz kwestii ukraińskiej i stosunków polsko-ukraińskich wydawnictwo paryskie dokonało rzeczy bez wątpienia wielkich.
Jednym z głównych animatorów szeroko pojętej tematyki ukrainistycznej był na łamach "Kultury" właśnie Bohdan Osadczuk, który od prawie 50 lat niezmordowanie dostarczał czytelnikom najświeższych informacji dotyczących Ukrainy i relacji polsko-ukraińskich a także Europy Wschodniej w ogóle.
Swoją współpracę z Jerzym Giedroyciem nawiązał jeszcze w 1950 roku kiedy to doszło między nimi do spotkania na Kongresie Wolności Kultury w Berlinie. Początkowo pełnił funkcję, jak to określił Giedroyć, kontaktmena między polskimi i ukraińskimi środowiskami emigracyjnymi. Po kilku latach był już stałym publicystą "Kultury". Tym samym zarówno Giedroyć, jak i Osadczuk popełnili grzech śmiertelny. Ten pierwszy dlatego, iż zdecydował się drukować teksty "jakiegoś Ukraińca", ten drugi, że w ogóle zgodził się pisać dla Polaków.
Jego publikacje pojawiające się na łamach "Kultury", oprócz refleksji nad aktualnymi wydarzeniami, z czasem zdominowane zostały przez nieprawdopodobną wydawać by się mogło, wizję polsko-ukraińskiego pojednania. Determinacji w dążeniu do realizacji swojego marzenia o polsko-ukraińskim partnerstwie mógłby mu zapewne pozazdrościć niejeden z politycznych liderów w naszej części Europy. Niesamowite, ale ten swoisty upór Osadczuka nie zmalał ani trochę do dziś i, jak celnie zauważył Czesław Miłosz we wstępie do książki, ukraiński publicysta jest wciąż przykładem energii młodzieńczej, nie zużywającej się mimo upływu lat. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż profesor Bohdan Osadczuk jest postacią szczególną. Nie dość, że Ukrainiec, który lubi Polaków i otwarcie się do tego przyznaje, to jeszcze w dodatku ten polonofil, był i jest święcie przekonany, iż rzeczowy dialog na linii Warszawa-Kijów to nie żadne mrzonki, ale sprawa jak najbardziej realna. Dziś poglądy ukraińskiego publicysty są znacznie łatwiejsze do zaakceptowania, chociażby ze względu na sprzyjający klimat polityczny, ale i kilkadziesiąt lat temu była to rzecz niewyobrażalna.
Postawa, którą reprezentował, przysporzyła mu wielu zwolenników ale i również wielu wrogów oraz ogrom niechęci, i to zarówno po ukraińskiej, jak i po polskiej stronie. Często jego publikacje były zarzewiem długich i zajadłych dyskusji prasowych a także nieprawdopodobnych oskarżeń kierowanych pod jego adresem. A to o zdradę narodową, a to o pracę dla obcych wywiadów czy też o fałszowanie wydarzeń historycznych.
Mimo to, ten ukraiński filar "Kultury" nigdy zbytnio nie przejął się tą krytyką, bowiem jak stwierdził w jednym z wywiadów, "na szczęście to nie getto kształtuje politykę, lecz ludzie myślący". Z tego względu zapewne tak dobrze rozumiał się z Giedroyciem i środowiskiem "Kultury", której dorobek stanowią nie proste recepty ale szczególny sposób myślenia o Ukrainie, Polsce i świecie właśnie.
Bohdan Osadczuk jest bez wątpienia jednym z pionierów polsko-ukraińskiego porozumienia, które, jak powszechnie wiadomo, rodziło się w straszliwych bólach i wciąż jeszcze nie jest dziełem skończonym. "Cóż dalej, Panowie Polacy?" - pyta ukraiński publicysta w jednym ze swoich tekstów i można uznać to pytanie za jeden z motywów przewodnich w całej społeczno-politycznej działalności Osadczuka.
Generalnie, jego publicystyka skoncentrowana jest od lat na kilku podstawowych kwestiach. Przede wszystkim pisze on, co oczywiste, o Ukrainie, tej współczesnej, niepodległej oraz także o tej z przeszłości, bliższej i dalszej, gdzie funkcjonowała jedynie jako marzenie niezbyt licznej grupy inteligentów. Osadczuk bez ogródek analizuje wewnętrzną sytuację niepodległego państwa ukraińskiego, które między innymi za sprawa samych Ukraińców pogrążone jest wciąż w kryzysie gospodarczym i instytucjonalnym. Drugim problemem poruszanym przez Osadczuka są szeroko rozumiane stosunki polsko-ukraińskie, a zwłaszcza ich praktyczny wymiar. Chodzi tu głównie o pogłębianie współpracy dwustronnej nie tylko na poziomie władz centralnych, ale przede wszystkim w oparciu o konkretne inicjatywy gospodarcze, kulturalne i naukowe. Nie sposób zliczyć wszystkich apeli i listów otwartych, w których ukraiński publicysta ganił polityczne oraz urzędnicze lenistwo i minimalizm w tym temacie. Trzecią kwestią wreszcie są relacje Polski i Ukrainy w kontekście stosunków z Niemcami, Rosją oraz integrującą się Europą. Na tym polu Osadczuk chętnie porusza kwestie współpracy wielostronnej, która dawałaby szansę na zasypywanie przepaści dzielącej Europę Zachodnią od Wschodniej.
Wypada stwierdzić, iż raczej nie jest to książka dla stałych czytelników paryskiego miesięcznika, bowiem wszystkie teksty były już publikowane na łamach "Kultury". Dlatego próżno szukać tu czegoś więcej. Natomiast osoby, którym publicystyka z kręgu Maisons-Laffitte jest zupełnie obca, znajdą tu profesora Osadczuka niemalże "w pigułce".
Sam wybór tekstów, którego musiał dokonać Andrzej Stanisław Kowalczyk, był niewątpliwie zadaniem dosyć trudnym. Jakiej użyć cenzury? Co miałoby zadecydować, iż dany tekst jest ciekawszy lub ważniejszy od innych? Jakakolwiek klasyfikacja tak znamienitego dorobku publicystycznego z pewnością nigdy nie zadowoli wszystkich. Należy uznać, iż materiał zawarty w zbiorze można podzielić na teksty pisane przed rokiem 1990 i publicystykę uprawianą przez Osadczuka po tym okresie. Wydaje się, iż najciekawsze są teksty dotyczące czasów nam współczesnych i jest ich również stosunkowo najwięcej. Ma to znaczenie, bowiem materiały te traktują przecież już o niepodległej Ukrainie i jej jakże trudnych relacjach ze światem zewnętrznym. Wybór tekstów kończy materiał pochodzący z wrześniowego numeru "Kultury" paryskiej i dotyczy kwestii bardzo aktualnych. Zawiera między innymi analizę niemieckiego kultu Putina oraz uwagi na temat polityki Rosji wobec Polski i Ukrainy.
Fakt, iż jest to wybór materiałów tylko i wyłącznie w oparciu o publikacje Bohdana Osadczuka z "Kultury" może rodzić pewne wątpliwości. Być może, aby obraz ukraińskiego publicysty był pełniejszy, należało pokusić się o zamieszczenie materiałów publikowanych w innych czasopismach czy to niemieckich, ukraińskich czy też polskich. Bardzo interesujące mogłyby się okazać na przykład komentarze Osadczuka na tematy polskie pisane dla "Neue Zürcher Zeitung". Mimo wszystko warto wiedzieć, że Osadczuk to nie tylko "Kultura".
Niemniej jednak czyta się ten zbiór reportaży i artykułów z wielką satysfakcją, taką, jaką powinna wymagającemu czytelnikowi dostarczać rasowa publicystyka i to nawet jeśli z pewnymi opiniami i ocenami ciężko jest się nam pogodzić. Co istotne, nie ma znaczenia, czy aktualnie czytany tekst traktuje o Polsce, Ukrainie, Rosji czy którymkolwiek z krajów Europy Zachodniej. Każdy dostaje to, na co zasługuje i nie ma dla nikogo taryfy ulgowej.
Zwłaszcza materiały pisane po roku 1990 są doskonałym, niemalże reporterskim zapisem polskich i ukraińskich zmagań z problemami wewnętrznymi oraz kwestią ułożenia praktycznie od podstaw, relacji dwustronnych. Widać wyraźnie, że polityczne deklaracje składane zarówno przez polską, jak i ukraińską stronę, często nie mają wymiernego pokrycia w rzeczywistości. Dlatego Osadczuk niejednokrotnie nad wyraz dobitnie akcentuje swój sceptycyzm i rozczarowanie rzeczywistością. Pomaga mu w tym kilkudziesięcioletnie doświadczenie publicystyczne, które daje również gwarancję świetnego warsztatu, a ogromna wiedza profesora historii najnowszej, wspomagająca proces twórczy, wydaje się źródłem wręcz niewyczerpanym.
Warto wspomnieć, że w zbiorze znalazło się też kilka tekstów nie związanych tematycznie z Europą Wschodnia. Są to przede wszystkim relacje z podróży do Chin, którą Osadczuk odbył pod koniec lat siedemdziesiątych. Mimo że Pekin czy Szanghaj leżą stosunkowo daleko od Kijowa czy Warszawy, to i w tych tekstach uważny czytelnik doszuka się odniesień do kwestii związanych z naszą częścią Europy.
Jeśli więc ktoś chciałby się dowiedzieć, jakie zaświadczenie sfałszował profesor Osadczuk, by móc razem z polską delegacją prezydencką udać się na Ukrainę w 1993 roku, niech sięgnie po zbiór artykułów i reportaży pt. Ukraina Polska świat.
Rafał Kęsek
Bohdan Osadczuk Ukraina, Polska, świat. Sejny 2000, Fundacja Pogranicze.