Atlantyda
Można nazwać miłość wszelkimi imionami, jakie tylko przyjdą na myśl, lecz i tak popadnie się w nieskończone pasmo autoiluzji. Gdyby człowiek miał choć szczyptę mądrości, złożyłby broń i zaczął nazywać ignotum per ignotius, czyli imionami Boga. Byłoby to, co prawda, przyznaniem się do własnej podległości, niedoskonałości i zależności, ale zarazem świadectwem wolności człowieka w wyborze między prawdą i błędem.
Carl Gustav Jung Późne myśli
1.
Kolejne pytanie, tym razem w Tuluzie: A co się stało z pańskimi Pasażami? Odpowiadam, że przestałem je pisać. Jednym taka odpowiedź wystarcza, inni pytają, dlaczego. Grzecznie odpowiadam, że już odpowiedziałem Rondem o pasażach w Plusie Minusie, ale widzę, że pytania spadają na mnie z sympatii powiedziałbym z troski, więc z uśmiechem dorzucam, że wyruszyłem w długą podróż, z której powrócę albo i nie powrócę.
2.
Odpowiedź prosta, lecz po takim dictum oczy pytających wypełnia troska coraz głębsza. Więc uspokajam, że nie trzeba się bać, że nikomu nic złego nie grozi, że podobnie jak moi starsi bracia szukam przesmyku, którego nie znajdę, ale też nie mogę przestać go szukać: chcę się dowiedzieć, jak pisać, żeby ciało było słowem, żeby przedział między pisaniem i życiem zniknął albo przynajmniej stał się jak najmniejszy. Szukanie wymaga ode mnie specjalnych technik pisarskich, ćwiczeń fizycznych i ruchu pamięci, ponieważ ruszyłem w podróż pod opieką siły, którą Jung przed śmiercią nazywał miłością.
Moje szukanie wyklucza techniki, którymi posługiwałem się jeszcze przed rokiem: na przykład montaż różnych głosów, pośród których w odbiciach rozbrzmiewał głos własny, ale ukryty i w gruncie rzeczy niezbyt pewny swego, zawieszony, nie wiedzący czy nadal udawać, że mówi się spokojnie, cicho i wesoło, kiedy tak naprawdę chce się wyć z tęsknoty i ze zgrozy. Nadszedł czas, by z udawaniem skończyć. Wyruszyłem w podróż, więc pasaży nie piszę, bo pasaż przemierzam.
Wiem, że pytający chcieliby jeszcze zapytać, dlaczego dawniej można się było z mojego pisania dobrze uśmiać, a teraz powaga i niekiedy namaszczenie. Poczucia humoru nie straciłem, ale dowcipkować mi się nie chce.
3.
Zacharczał faks i wypluwał kolejne strony artykułu Krzysztofa Czyżewskiego Kompleks Atlantydy, czyli Europa rodkowa po końcu wiata. Tak się składa, oczywiście nieprzypadkowo, lecz wedle praw wyższej koniecznoci, że z Krzysztofem Czyżewskim, szefem Ośrodka i Fundacji "Pogranicze" w Sejnach, coraz mi bliżej. Wiedziałem zresztą o tym już od kilku lat, od pierwszej wizyty w odnowionym jeszybocie i w starej synagodze.
4.
Krzysztof nazwał się podróżnym: "Nieważne już teraz, jak docierał do tych miejsc, choć z trudem przychodzi mu oprzeć się pokusie napomknienia o tym, jak na wieść, z jakiej krainy przybywa, otwierały się przed nim domy i serca mieszkańców odległych często od siebie regionów Europy Środkowej, mówiących różnymi językami, lecz zachowujących jakąś starowieczną pamięć wspólnoty i pobratymstwa, czego zupełnie nie są świadomi jego rodacy żyjący w kraju; jak w pewnej wiosce w górach odległej o z górą tysiąc kilometrów od kraju, niespodziewanie usłyszał rodzimy język zachowany w szlachetnie czystej postaci; jak do pewnego miasta docierał bombowcem, bo innej możliwości nie było, albo transporterem opancerzonym pod opieką czarnoskórych żołnierzy wojsk międzynarodowych; jakich argumentów używał, by tych, którzy od lat milczą o tym, co widzieli, przekonać do mówienia, by znalazły się klucze i przewodnicy do miejsc ukrytych i zapomnianych; jak uwalniał się od opieki przewodników, by dotrzeć tam, gdzie oni nie chcieli, albo zadać pytanie, którego się bali.
Oto ów podróżny końca drugiego tysiąclecia po Chrystusie ujrzał świat po końcu świata. Widział zdziczałe sady i parki tak zapuszczone, że można w nich było się bawić w Robin Hooda niczym w lasach Sherwood. Widział zrujnowane budowle, których przeznaczenia trudno było dociec, bo któż przy zdrowych zmysłach na przykład domyśli się, że w tym pustkowiu w górach nawiedzanym jedynie przez pasterzy, ktoś kiedyś pobudował obserwatorium astronomiczne.
5.
Inny podróżny końca drugiego tysiąclecia co widzi?
Widzi, jak środek miasta uznawanego niegdy za stolicę świata powoli, lecz nieubłaganie przemienia się w dekorację do filmu, którego scenariusz nieznany, a reżyser szalony. Widzi, jak całe kwartały kamienic świecą pustkami, bo nikt nie ma ani pieniędzy, ani ochoty, by je wynajmować lub kupować. Widzi całe piętra wysadzone w powietrze wybuchem gazu lub spalone od zaprószonego w korytarzach ognia, bo mieszkańcy nie potrafili ogrzać się inaczej, gdy nadszedł mróz. Widzi szkoły na przedmieściach zamienione w pobojowiska i przerażonych nauczycieli drżących ze strachu przed własnymi uczniami. Widzi spokojne dzielnice willowe, dostatnie i schludne, w których zza wysokich i szczelnych ogrodzeń dobywały się krzyki i szlochy.
Widział, jak młodzi lekarze z pogotowia próbowali ratować niemowlę znalezione w śmietniku i dziesięciolatków postrzelanych jak sito z rewolwerów wyciągniętych spod kurtek po to, żeby się pozabijać. Widział dziesięciolatków, dziewięciolatków, a nawet siedmiolatków uważających, o ile słowo uważać stosuje się do osobników, którzy nie tylko o żadnych przykazaniach nigdy nie słyszeli, lecz tracą nawet poczucie czasu i przestrzeni: że można strzelać i poczekać, aż zastrzelony wstanie i się poskłada, bo tak dzieje się przecież w telewizorze i w komputerowych grach.
Widział w złoty jak słonecznik sobotni poranek wielkiego mercedesa uderzającego w witrynę apteki, z którego wypadł zupełnie zamroczony osobnik w eleganckim garniturze po zapas strzykawek. Osobnikowi niczego nie brakowało, z wyjątkiem sensu życia.
Widział piękne salony, w których przy ostrygach, kapłonach i kolęciach padały słowa podnoszące mu włosy na głowie o narodzie francuskim, o pożytkach z komunizmu, o niebezpieczeństwach wpuszczania do Europy satelitów Rosji. Czuł się w salonach jak w obozie barbarzyńców, cuchnących łojem i nie obeschnietą krwią.
Lamentuję? Narzekam? Nie, bo w podróży widzę też rzeczy wspaniałe i rozmawiam z ludźmi wielkiej szlachetności. Czuję jednak coraz silniej, że koniec świata, o którym pisał podróżnik Czyżewski, nastąpił w całej Europie. Nie zauważono go. Ani tu, ani tam.
6.
Podróżny z Sejn: W miarę upływu czasu i przemierzania coraz to nowych przestrzeni, powracały do niego rytmicznie wypowiadane słowa pewnej piosenki zapisanej przez poetę: innego końca świata nie będzie... innego końca świata nie będzie. Zobaczył świat po końcu świata. Świat istniał, życie toczyło się mniej lub bardziej normalnie. A końca świata prawie nie dostrzeżono. Młodzieniec skaczący z wysokoci do basenu nie jest świadomy, że kiedy na to podwyższenie wspinał się kapłan, by odczytać zwoje świętej księgi. Lobotomia, czyli zatarcie pamięci. Dotyczy nie jego osobicie, ale świata, w którym wyrasta. (...) To jest nasz kompleks Atlantydy. (...) Nie ukryjemy faktu, że mamy kłopoty z własną tożsamocią, że doskwiera nam poczucie tymczasowości i niepewności.
7.
Carl Gustav Jung: Nasza dusza, tak jak nasze ciało, składa się z tych wszystkich elementów, które istniały już w linii rodowej. To, co nowe w indywidualnej duszy, jest w nieskończoność urozmaicaną nową kombinacją prastarych składników. Toteż ciało i dusza mają charakter w najwyższym stopniu historyczny nie znajdują one prawdziwego schronienia w tym, co istotnie nowe i dopiero powstało; inaczej mówiąc cechy odziedziczone po przodkach tylko częściowo czują się tam jak u siebie. Daleko nam jeszcze do tego, by uporać sie ze średniowieczem, starożytnocią i pradziejami, czego domaga się nasza psyche. Zamiast tego wtrąceni jesteśmy w kataraktę postępu, popychającego nas ku przyszłoci z impetem, który staje się tym bardziej gwałtowny, im silniej odrywa nas od naszych korzeni. Kiedy za to, co stare, już raz zostanie przełamane, wtedy to najczęściej zostaje unicestwione i człowiek nie ma się już czego trzymać.
8.
Młodzieniec skaczący do basenu z ołtarza wydaje mi się znacznie bardziej sympatyczny, niż młodzieniec mordujący innego młodzieńca, z powodu... właśnie, bez powodu. Podróżny z Sejn docierał do jednej z miejscowości Europy Środkowej bombowcem, do innej samochodem pancernym, oglądał spaloną bibliotekę w Sarajewie i widział most wysadzony w powietrze, może nie dlatego nawet, by rozdzielić narody zamieszkujące oba brzegi rzeki, ale dlatego, że jego nieznośne piękno dzieło obcoplemiennego geniusza zbyt było wyniosłe, podczas gdy wszystko dookoła korzyło się przed siłą zbrojnych (...) Podróżny przemierzający środkowoeuropejskie krainy przez całe lata zanurzony był w smudze zmierzchu i to właśnie doświadczenie końca i powstałej po tym pustki pozwoliło mu odczuć wspólnotę tej przestrzeni cywilizacyjnej jako całości. Być może nigdy nie zaistniała ona wcześniej jako rzeczywistość spełniona. Dopiero koniec tego świata i pozstałe po nim puste miejsce ujawniło istnienie tutaj całego duchowego kontynentu. Stąd smutek jak po stracie czegoś, czego nie zdążyliśmy jeszcze mieć.
9.
Ten bałkański burdel zawsze pozostanie burdelem powiada moja przyjaciółka Serbka, ale jak podkreśla z Wojewodiny. Burdel to ludzka rzecz, arcyludzka. Wojnę w Bośni, pogromy Żydów, wywózki Ukraińców, przesiedlanie Niemców, wyganianie Mazurów i tak dalej, wszelkie nacjonalizmy prymitywne, głupie, wstrętne, tępe, ohydne litanię możemy ciagnąć do kresu nocy wyżynanie się wzajemne Muzułmanów, Chorwatów i Serbów, oranie cmentarzy i kastrowanie gwiazd Dawida mieściło się w ramach perwersyjnego, zdegradowanego, ideologicznego, ale jednak ludzkiego myślenia. Zbrodniarze starali się uzasadniać swoją zbrodnię, a niekiedy mordowali i niszczyli w przekonaniu, że tak postępując czynią dobrze i szlachetnie.
Koniec świata, który nastąpił w Europie Zachodniej, polega na tym, że zniknęły pojęcia dobra i zła, czynom zbrodniczym, chamskim i nieopisywalnym brakuje nawet najbardziej prymitywnego uzasadnienia, elementarnego wysiłku zbudowania alibi. Zbrodniarzowi coraz bardziej młodemu nie powstanie w głowie, by swój czyn czymkolwiek motywować. Strzela, zaciska pętlę, wbija nóż, gwałci lub podpala nie w imię czegoś, lecz najzupełniej bezinteresownie. Bezimienna zbrodnia bardziej mnie przeraża niż ruiny miasta bez imienia.
10.
Odcięcie od korzeni boli. Lobotomia pamięci, o której pisał podróżny z Sejn doskwiera. Amputacja wiedzy o historyczności ciała i duszy, czyli zapomnienie o miłości, o której pisał stary Jung, grozi katastrofą najgorszą: utopieniem wspomnienia o Atlantydzie w morzu o nazwie nicość.
Krzysztof Rutkowski
"Rzeczpospolita" Dodatek Plus Minus 3.05.1998