Działamy na rzecz kultury dialogu
Władysław Sobecki rozmawia z Krzysztofem Czyżewskim, prezesem Fundacji i Ośrodka "Pogranicze – sztuk, kultur, narodów" w Sejnach
– Od blisko 10 lat stoi Pan na czele Fundacji i Ośrodka "Pogranicze" w Sejnach. Jakie były i są główne cele waszej działalności?
– Najważniejszym naszym celem było i jest budowanie mostów porozumienia i współpracy na pograniczach Europy Środkowej i Wschodniej. Istnieje coś takiego, co zostało zapisane m.in. w kulturze polskiej przez takich ludzi, jak Czesław Miłosz, Jerzy Stempowski, Jerzy Giedroyc, Jerzy Ficowski czy Stanisław Vincenz, ludzi pogranicza, którzy w swojej twórczości i działaniach nawiązywali do najwspanialszych tradycji współistnienia wielu kultur i narodowości w naszym regionie. Ja się na tej literaturze i postawie życiowej wychowałem. I to, co staraliśmy się tutaj robić, powołując do życia Fundację i Ośrodek, było niczym innym, jak tylko wcieleniem w życie idei głoszonych przez wymienionych twórców, którzy są dla nas bardzo ważni. To jest to dziedzictwo tradycji, do którego się odwołujemy.
– W kręgu Pańskich zainteresowań znajduje się nie tylko najbliższe nam pogranicze z Litwą, Białorusią i Ukrainą, ale także Siedmiogród, Bukowina. Jak owe fascynacje przekładają się na praktyczną działalność Fundacji i Ośrodka?
– To było tak. Zaczęło się od naszego zasiedlenia i zadomowienia się w Sejnach, na Ziemi Sejneńskiej, na tym pograniczu polsko-litewskim, ale też z obecnością śladów kultur żydowskiej i protestanckiej, z obecnością Cyganów, Białorusinów i Ukraińców przesiedlonych w ten region. Już wtedy uświadomiliśmy sobie, że pracując tutaj i robiąc coś dla tego miejsca, uczestniczymy w czymś, co jest systemem naczyń połączonych i z czym związana jest cała Europa Środkowo-Wschodnia, cały ten obszar, który w 1989 roku zaczął się wyzwalać spod przemożnego wpływu systemu komunistycznego. Stąd te nasze fascynacje środkowoeuropejskie. Od samego początku zaczęliśmy też wędrować dalej, do Siedmiogrodu, do Bośni, Bukowiny, odnajdując tam te same problemy, te same napięcia, to samo bogactwo, do którego chcieliśmy się odwoływać. I zrozumieliśmy też, że to, co tutaj dla nas jest ważne, to już nie takie nostalgiczne wspomnienia tego, co było, tęsknota za czasami jagiellońskimi, za Otomanami, Habsburgami, cesarzem Franciszkiem Józefem. Że musimy znaleźć inny język, stosować środki porozumienia adekwatne do tej rzeczywistości, która wyłoniła się po 1989 roku.
– Coraz bardziej realna staje się obawa, którą i ja podzielam, że za kilka lat powstanie na naszym wschodnim pograniczu jeśli nie mur, to ściana dzieląca kraje zjednoczonej Europy od Rosji, Białorusi, Ukrainy. I właśnie wasza działalność może i powinna zmniejszyć skalę owego zagrożenia.
– To już się stało. Wyrasta kolejny mur, nie tylko na naszej granicy wschodniej, ale również i na Bałkanach. Są kraje i narody zbliżające się do UE i takie, które się od niej oddalają i są coraz bardziej izolowane. To jest, oczywiście, wielka groźba, z którą trzeba się, na różnych płaszczyznach, zmierzyć. Dla nas najważniejsze są płaszczyzny: kulturowa i edukacyjna, związane z budowaniem silnych więzi współpracy, mostów i przęseł, które by nas łączyły, otwierały drogi na Wschód, a nie tylko na Zachód. Polska, moim zdaniem, powinna zachować swoje specyficzne miejsce na pograniczu cywilizacji Wschodu i Zachodu. I to jest bardzo ważne. Teraz te proporcje zostały bardzo niebezpiecznie zachwiane w naszym kraju i to jest widoczne. Jesteśmy trochę ślepi na nasze wschodnie skrzydło, trochę ogłuchliśmy i staliśmy się ignorantami, dowartościowując się tym, że jesteśmy już w innej sytuacji historycznej i ekonomicznej w stosunku do naszych wschodnich sąsiadów. Wygląda to na takie prowincjonalne odegranie się za własne słabości i to jest niepokojąca sytuacja. Polacy mają skłonność do prezentowania swej wyższości bądź kompleksów wobec swoich sąsiadów (co zresztą było zawsze polskim grzechem). Podobnie zachowują się np. Węgrzy na swoich pograniczach.
– Niestrudzony rzecznik podniesienia rangi polskiej polityki wschodniej, Jerzy Giedroyc, wyróżniając Pana prestiżową nagrodą, uznał zapewne, że w swojej codziennej działalności realizujecie jego głoszone od lat idee właściwego ułożenia stosunków ze wschodnimi sąsiadami. To chyba młode pokolenie pozostające w kręgu waszych działań, nie obciążone historycznymi zaszłościami, potrafi zbudować solidne mosty porozumienia.
– Z łamów paryskiej "Kultury" uczyłem się tego, że w kontaktach z naszymi wschodnimi sąsiadami musimy stawiać na równorzędne partnerstwo. Do tego potrzebna jest nie tylko dobra wola, ale nade wszystko wiedza, a tej nam brakuje. Tej wiedzy o odrębności historycznej i kulturowej naszych sąsiadów, bo już sama ignorancja sprawia, że jesteśmy zbyt często niesprawiedliwi wobec nich. I do tego trzeba jeszcze autokrytycyzmu, dostrzegania błędów i win najpierw po swojej stronie, zanim zacznie się je wytykać innym. Ja bym nazwał to takim elementarzem kultury dialogu, który powinien być partnerski. W przeciwnym razie nasi wschodni sasiedzi będą się dystansowali do różnych inicjatyw ze strony Polski, upatrując w nich jakby ukrytą czy w różny sposób zawoalowaną próbę nowej dominacji Polski pod płaszczykiem UE, bo taki scenariusz przerabialiśmy już w tym regionie, chociaż pod innym "kierownictwem". Chciałbym zwrócić uwagę na coś, co dla mnie osobiście jest szczególnie ważne w postawie Jerzego Giedroycia i w tym, co robi. Jest to rodzaj pracy organicznej, która jest skoncentrowana nie na jakichś wielkich przedsięwzięciach, nie na ideologiach, tylko na codziennych, precyzyjnie realizowanych działaniach metodą "małych kroków". Moje kontakty z redaktorem Giedroyciem od samego początku nie były wielkimi debatami czy dyskusjami ideowymi. To były najczęściej krótkie listy, w których były formułowane konkretne prośby czy zadania do podjęcia wobec np. Białorusinów czy Litwinów, czy wiernych prawosławnych. W "Pograniczu" doświadczaliśmy często niewidocznej pomocy ze strony ludzi związanych z Jerzym Giedroyciem, ale także i innych. Dzięki ich wstawiennictwu i wsparciu udało się wiele spraw załatwić również w sensie ekonomicznym. Zawsze miałem poczucie, że mamy do czynienia z grupą ludzi, która zorganizowała się w podziemiu okupacyjnym w latach II wojny światowej i dla nich to się jeszcze nie skończyło. Tak w latach panowania komunizmu, jak i po jego upadku w 1989 roku było i pozostało jeszcze wiele do zrobienia.
– Mógłbym sobie wyobrazić nas w jakiejś kawiarni literackiej w jakimś gronie intelektualistów wymyślających piękne idee. Ale jak je zastosować w praktyce?
– Dla pana Jerzego Giedroycia i jego współpracowników żadna idea nie liczy się do momentu, kiedy nie nabierze realnego kształtu, nie będzie zrealizowana. I w tym, co robimy w "Pograniczu", staramy się identyfikować z taką postawą. Nas też interesuje praca organiczna, metodą "małych kroków", działanie często z małymi grupami dzieci i młodzieży. Zasiewanie ziaren, które przyniosą dobry plon. To właśnie ci młodzi ludzie będą preferowali nowy styl współżycia i rozumienia pogranicza. Z drugiej strony są ich rodzice, dziadkowie, wiekowi ludzie, którzy zostali wychowani w czasach, kiedy tworzyły się państwa narodowe, w czasach I i II wojny światowej, po których pozostały jeszcze nie zagojone rany w ich psychice. Ci ludzie nie są przygotowani do puszczania w niepamięć doznanych krzywd i do szybkiego pojednania. To wymaga czasu. Jeździmy często do nich z dziećmi i młodzieżą, i to nie tylko do tych, którzy żyją w sejneńskim regionie, ale także w wioskach nad Bugiem, w rejonach objętych akcją "Wisła" w 1947 roku, do wiosek na Białorusi, do Węgrów i Rumunów w Siedmiogrodzie, do Cyganów. Uczymy się od nich historii, słuchamy ich bolesnych wspomnień, które – moim zdaniem – trzeba uszanować i o nich wiedzieć. Z młodymi chcemy jednak iść inną drogą do przyszłości, drogą, która nie będzie już znaczona konfrontacjami, nienawiścią i wzajemnymi urazami. Region pogranicza nigdy nie będzie spokojny. Tu zawsze ludzie będą konfrontowali swoje odmienne postawy, ale nawet z tej różnicy poglądów można uczynić siłę, która wcale nie musi prowadzić do otwartych konfliktów, jak to się działo w niedawnej historii.
– Jedną z wielu inicjatyw podejmowanych przez Fundację i Ośrodek było przyznanie tytułu "Człowiek Pogranicza" za rok 1999 wybitnemu tłumaczowi i poecie Jerzemu Ficowskiemu. Jakimi kryteriami kierowano się przy tym wyborze?
– Pojęcie "człowieka pogranicza" towarzyszyło nam od samego początku naszej działalności. Zawsze, gdy byliśmy np. w Czerniowcach, Wilnie czy w Sarajewie, kiedy docierałem do człowieka, który reprezentował nie jakieś partykularne interesy narodowe czy grupowe, ale utożsamiał się z całym miasteczkiem czy regionem, z którego pochodził, mówiło się o nim: "A to jest człowiek pogranicza". To do takich ludzi mnie kierowano, to byli ludzie ze szczególnym etosem – ja to nazywam "kulturą dialogu", czymś, co pozwala porozumiewać się z innymi, z "odmieńcami", którzy nas otaczają, być wrażliwym wobec "inności". To jest szczególny rodzaj kunsztu, wcale niełatwy. Człowiekiem, który w pełni posiadł ten kunszt, i to w sposób wyjątkowy, jest Jerzy Ficowski. To człowiek, który jakby skrył swoje własne dzieło, swoją poezję pod wielką pracą, jaką wykonał dla innych: dla Cyganów, dla Żydów, dla Brunona Schulza, Witolda Wojtkiewicza. Jest to coś więcej niż zbliżenie, propagowanie ich kultury i twórczości, to próba wczucia się w dramat, tragedię i prawdę, i wyrażenie tego wszystkiego w sposób artystyczny, w książkach, w poezji. Pracowaliśmy przez rok w archiwach pana Ficowskiego, poznając tego człowieka z każdym dniem coraz dokładniej. Uświadomiliśmy też sobie, ile ten poeta włożył wysiłku w to, aby zasłużyć w pełni na wyróżnienie. Często spotykam się z ludźmi, którzy chętnie nazwaliby siebie "człowiekiem pogranicza" dlatego np., że urodzili się w takim szczególnym miejscu. Ale to nie jest casus Jerzego Ficowskiego, który przecież urodził się w Warszawie i odbył długą wędrówkę życiową ku innym. Poświęcił im wiele lat życia i jednocześnie potrafił przenieść to doświadczenie do własnej, oryginalnej twórczości.
– Dobiegły końca III Spotkania Filmowe – Camera Pro Minoritate w Sejnach, na które przyjechał Pan prosto ze Słowacji, gdzie m.in. w Lewoczy i Starej Lubowli otwarto wystawę o Spiszu. Następnym etapem podróży będzie Budapeszt. Ta aktywność świadczy też o tym, że wasza działalność nie zna "sezonowych przerw".
– Ma Pan rację. Jest to nieprzerwany ciąg. Niedawno wróciłem z Kosowa, przygotowujemy środkowoeuropejskie forum kultury, na którym dramat Kosowa będzie jednym z przewodnich tematów. Część z nas przebywała na Białorusi, gdzie chcemy otworzyć szkołę pogranicza. Wydajemy książki, przygotowujemy kolejny numer czasopisma "Krasnogruda". Na początku listopada wybieramy się do Amsterdamu z całym naszym Ośrodkiem, z prezentacją jego dorobku w czasie imprezy upamiętniającej 10. rocznicę zburzenia muru berlińskiego. I tak jest u nas bez końca. Zawsze coś się dzieje.
– Dziękuję za rozmowę.
"Trybuna" 22.10.1999