Artykuły prasowe:
Chris Keulemans, Kafejka na rogu stulecia, "De Volkskrant" 18.11.1999
Kafejka na rogu stulecia
Nowa, niezależna elita spotyka się w latającej kawiarni
Po Europie podróżuje kawiarnia. Bardzo staromodna i zarazem bardzo nowoczesna. Czerwone zasłony z ciężkiego weluru, składane krzesełka w pastelowym kolorze, papierosowy dym i zapach kawy przywołują obraz Środkowej Europy, przedwojennego kontynentu, gdzie zatrzymał się czas. Ale ta kawiarnia podróżuje, unosi się i przemieszcza z wirtualną lekkością. Gdy się gdzieś zatrzyma, jej podwoje otwierają się z taką łatwością, jakby stała tam od zawsze. A za chwilę znów znika.
Pomysł pochodzi od Krzysztofa Czyżewskiego, szczupłego Polaka z brodą i brunatnymi oczami, prowadzącego Fundację Pogranicze - centrum kultury w miejscowości położonej przy granicy z Białorusią i Litwą. Dopiero z filiżanką cappucino na stole obłożonym książkami i papierami jest w pełni sobą. Jego styl to wyciszony ton głosu. Od 1989 r. wolny od jarzma demagogii ostrzega, że nie jest to zmiana nieodwracalna. - Żyjemy na skraju placów i szerokich ulic - pisze - gdzie w każdej chwili mogą wyrosnąć nowe mównice, gdzie może znów usłyszymy wstrząs lub skandowanie tłumów".
Właśnie dlatego wymyślił tyleż zaufane, co nieuchwytne miejsce spotkań: Café Europa. Kafejka na rogu stulecia - pojawia się tam, gdzie ludzie muszą ze sobą rozmawiać. Gości dobiera sobie sam. Tak powstaje szybko rosnąca sieć niespokojnych duchów nieprzerwanie toczących ze sobą rozmowę, ponad starymi i nowymi granicami, spotykających się tam, gdzie café otwiera swoje podwoje.
Pisarze w okolicach czterdziestki, doświadczeni i ciekawi świata jednocześnie, nowa, niezależna elita. Większość z nich pochodzi z byłych socjalistycznych krain szczęśliwości. Ich pierwsze książki wychodziły w okresie schyłku systemu, który wkrótce potem runął. A wraz z nim status, który inaczej przypadłby im w udziale, bo w ich społeczeństwach pisarz, tak czy inaczej, był postacią wpływową.
W tamtych czasach intelektualiści fantazjowali o swojej roli w świecie - mówi Eszter Babarczy z Budapesztu podczas jednego z wieczorów w café - o byciu ogniwem pomiędzy klasami społecznymi, o długich podróżach w podziemiu, o byciu tubą dla żyjących w nim ludzi, dla uciśnionych". Eszter ma beztroską powierzchowność motyla. Jej eseje są bezlitosne: "Dziś (intelektualiści) muszą się przyznać, że w podziemiu czują się obco i niebezpiecznie. Tak naprawdę żaden z nowych światów nie wygląda szczególnie zachęcająco. Tak więc niektórzy intelektualiści zamienili się w yuppies, a inni zamknęli się w domu, zmęczeni i rozczarowani. Inni znów porywają się na kapitalizm, w surowym, podrobionym wydaniu. W końcu jeszcze inni, wciągają garnitur i przestępują próg parlamentu."
A reszta siedzi tu przy stolikach, pali papierosy i rozmawia. Krzysztof nazywa ich bośniackim pokoleniem. Pokoleniem, które dojrzało katastrofę, gdy było już za późno; które ciągle się spóźnia - przez całe lata dziewięćdziesiąte. Pokolenie wybitnie uzdolnione, ale nie potrafiące wyprzedzić bieżących wydarzeń. To wojna w Bośni była dla nich punktem zwrotnym, znacznie bardziej niż upadek muru. Dla gości Café Europa upadek muru był pożegnaniem młodości - niczym mniej i niczym więcej. A co miało nastąpić później - nie wiedzieli. Wielka wolność? Masowe mordy na Bałkanach odebrały wszelką nadzieję. Żadnej alternatywy. Jedyne, co pozostało pisarzom to pisanie. Poszukiwanie osobistej odpowiedzi, skoro o zbiorowej nie mogło być mowy.
No i piszą, i to tak, jakby od tego zależało ich życie. Ich dorobek jest imponujący. Poezja, powieści, prace naukowe, eseje. I co tydzień felieton, dla zarobku. Komentarz do wydarzeń na świecie - chleb na stół. Od upadku muru ciężko dyszą pod stałym ciężarem felietonów. Mieli być grand seigneurs, albo dysydentami, a przyszło im pisać drobnicę.
Café Europa zatrzymała się ostatnio w De Balie w Amsterdamie, podczas tygodnia "Plotki sąsiedzkie" poświęconego temu wszystkiemu, co wydarzyło się od 1989 r. Usiadłem i poczułem się swojsko. Nić porozumienia już od pierwszych słów. To samo poczucie humoru, te same obsesje, te same upodobania: we wszystkim odkrywaliśmy podobieństwa. Ta duchowa wspólnota nie wzięła się z sufitu. Podczas gdy wszystkie gazety w tych dniach donoszą o niezmiennym trwaniu muru pomiędzy wschodem i zachodem, ja odkryłem, że dla niektórych ludzi w niektórych dziedzinach mur nigdy nie istniał; że Europa wcale nie składała się z dwóch różnych światów. Postanowiłem przeprowadzić mały eksperyment i rozdałem listę pytań Krzysztofowi z Sejn, Eszter z Budapesztu, Alesowi Debeljakowi z Lublany, Miletowi Prodanovicowi z Belgradu, Christopherowi Merrillowi z Woodstock, Pawłowi Huelle z Gdańska i Migjenowi Kelmendi z Prisztiny. Co im się podobało w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych?
Myślę, że odpowiedzi Dirka van Weeldena, Esther Jansmy, Joosta Zwagermanna czy Basa Heijne (niderlandzcy pisarze tej samej generacji - przyp. tł.) w niczym by się nie różniły. Goście Café Europa w latach siedemdziesiątych, gdy jeszcze chodzili do szkoły, oglądali filmy Coppoli, Felliniego, Bergmana i Kubricka. Czytali Hessego, Salingera i Danilo Kisa. Liznęli Platona i Sokratesa, słuchali Bowiego, Springsteena, Rolling Stonesów i Pink Floyd. W latach osiemdziesiątych studiowali filozofię, historię sztuki, literaturoznawstwo, grali w zespołach muzycznych i przekraczali progi swoich pierwszych redakcji. Uwielbiali Tarkowskiego i odkrywali, że jest coś więcej niż muzyka pop: obok Nicka Cave jeszcze Miles Davis, obok lokalnych bohaterów jeszcze Bach i Vivaldi. Badali postmodernistyczny świat takich pisarzy jak Pynchon i Eco, i ich poprzedników: Borgesa, Nabokova i Brunona Schulza oraz myślicieli takich jak Benjamin, Wittgenstein, Barthes i Derrida. W kolejnych latach ich kariera literacka zaczęła przyjmować coraz poważniejszy obrót. Pożenili się, urodziły się im dzieci. Złagodniał ich smak muzyczny: Cesaria Evora, Madredeus, Bueno Vista Social Music Club. W poezji powracają dawne potęgi, Miłosz i Celan. Najbardziej przejmujący film to "Before the Rain" Macedończyka Mancevskiego. Spośród myślicieli najlepiej znieśli próbę czasu Hannah Arendt i Albert Camus. Najbardziej śmieszą ich twórcy obiegowych teorii spiskowych wyjaśniających wojny na Bałkanach. W latach dziewięćdziesiątych ich gusta coraz bardziej się rozchodzą. Zarysowują się odrębne osobowości. To są już piszący samotnicy, a nie członkowie subkultur czy grup. I tu zaczyna się ich dylemat: wybór pomiędzy artystycznym odosobnieniem i polityczną odpowiedzialnością, pomiędzy aktywnym włączeniem się i zachowaniem dystansu. Po 1989 r. pisarze nie długo byli zwolnieni z politycznej odpowiedzialności. Prawie każdy w Café Europa zna to z własnego doświadczenia. Mieli wtedy około trzydziestki: przeważnie za młodzi na skażoną przeszłość polityczną, a zbyt dorośli, by mogli obojętnie patrzeć na przyszłość swojego kraju. Czegoś od nich oczekiwano. Postmoderniści musieli budować naród. Niemożliwe zadanie. Byli w najwyższym stopniu wyczuleni na ideologię, więc nie mogli wtopić się w retorykę nowych, masowo rodzących się republik. A poza tym: jak pisarz, który w latach osiemdziesiątych odkrył, że tożsamość jest fikcją, a rzeczywistość konstrukcją językową, może kilka lat później współtworzyć nową narodową tożsamość? Jedyna rzeczywistość, w której się odnajdują, to rzeczywistość miasta. Rozmowy w Café Europa często toczą się wokół ich miast i tego, jak się zmieniają. Według Eszter Babarczy trudno te zmiany ocenić: tempo i hałas wzmagają się, lecz jednocześnie rośnie także umiejętność dostosowania się do nich. - Jedno jest pewne - mówi Ales Debeljak, najbardziej utalentowany poeta swojego pokolenia w Słowenii - wszędzie tam, gdzie upadł mur, zaraz potem wyrosły centra handlowe. Nadszedł czas panowania rynku: albo McDonald's albo mafia.
- To nic złego, te wszystkie kontrasty - uważa Ales. - Nawet najgorsza komercja uczy ludzi, że mają wybór. Wszystko jest lepsze niż to, jak było. Dla ludzi bez wyobraźni ostatnią drogą ucieczki staje się nostalgia albo fałszywa utopia o społeczeństwie wielokulturowym. Obie opcje wykluczają inne możliwości. Moje miasto, Lublana, znajduje się dokładnie między jednym i drugim, i dlatego jestem w nim szczęśliwy. Miasto jest jak spadochron: działa tylko wtedy, gdy jest otwarte.
W ostatni wieczór przy stole na środku café siedzą dwaj młodzi mężczyźni o siwych włosach. Pisarze z miast wojennych: Migjen Kelmendi z Prisztiny i Mileta Prodanovic z Bejgradu. Przez chwilę wytężam moją wyobraźnię: jest listopad 1945 roku, przy stole siedzą żydowski i niemiecki pisarz. Co mają sobie do powiedzienia?
Wcześniej tego wieczoru Antonije Zalica czytał fragment swojej opowieści o Sarajewie, którą napisał po ucieczce do Amsterdamu: o tym, jak mieszkańcy oblężonego miasta zostali z przymusu czarodziejami. I Eqrem Basha, sympatyczny frankofil z Prisztiny, czytał swoje dawne wiersze, w których już pobrzmiewała zapowiedź przemocy i opuszczenia. Minionej wiosny całą wojnę spędził w swoim mieszkaniu w bloku na dziewiątym pietrze. Z okien widział, jak na dole, pod posterunkiem policji okładano ludzi pałkami. To też jest nowa Europa: miasta, które się nie otwierają i zapadają się w przepaść.
Migjen i Mileta siedzą naprzeciw siebie. Twarze ściągnięte najwyższym skupieniem. W kawiarni zaległa całkowita cisza. Żadnego szmeru. Są wobec siebie uprzejmi, nie wypowiadają żadnych oskarżeń, wychwalają wzajemnych bohaterów: Kisa z Belgradu, Surroi z Prisztiny.
Mówią głównie o niedostatkach w swoich miastach.
Mileta nazywa Belgrad gettem otoczonym podwójnym murem. Zarówno Miloszewiczowi, jak i Unii Europejskiej zależy na tym samym: by jak najmniej ludzi wyjeżdżało, bądź wjeżdżało do miasta. W mieście nowobogaccy za ukradzione pieniądze budują kiczowate pałace, na koszt niezliczonych zmarłych. Apatyczni mieszkańcy dają się własnym władzom oszukiwać i okradać. Upadek miasta jest całkowity, pod każdym względem: wizualnym, moralnym, materialnym i intelektualnym. - Są dwa sposoby ugotowania żaby - mówi Mileta. - Gdy się ją wrzuci do garnka z gorącą wodą, oczywiście będzie się rzucać. Ale jeśli się ją włoży do zimnej wody i będzie się bardzo powoli podwyższać temperaturę aż do wrzenia, to żaba nie będzie stawiać najmniejszego oporu. Postępujący rozkład, degrengolada i uśpienie społeczeństwa są najbardziej charakterystycznymi cechami życia w Jugosławii lat dziewięćdziesiątych.
Milecie pozostała choć umiejętność autorefleksji. Migjen obawia się, że ludzie w Prisztinie już jej nie mają, i to teraz, gdy wojna się wreszcie skończyła. Opowiada niezwykłą, lecz prawdziwą historię. W Prisztinie nie mają rzeki, a właściwie: kiedyś była tam rzeka, ale za czasów komunizmu została całkowicie zakopana, gdy zanieczyszczenia i fetor stały się nie do zniesienia. "Cała rzeka została dosłownie przykryta betonowym sarkofagiem". Przez lata nikt o tym nie mówił. Wszyscy o niej zapomnieli, aż do ostatniej wiosny, gdy po deportacji większości mieszkańców, wśród grobowej ciszy nagle stały się słyszalne jęki i zawodzenie rzeki. I tak oto moje miasto i ja mamy wielki problem: skąd mamy wiedzieć, jak wyglądamy? Jak ma miasto patrzeć sobie w oczy bez tafli wody?"
Pisarze w Café Europa odsłaniają swoją przeszłość. Albo podziemie, albo zagranica. To jest ich sposób zmierzenia się z przyszłością. To, że się spóźniają, to jeszcze nie powód, by nie ruszać w podróż. Bez podróżowania zapadliby się w letarg otaczającego ich cynizmu. Nie bez powodu niemal wszyscy wymieniają Nowy Jork jako ich drugie miasto.
Pośród tych żarliwie ze sobą rozmawiających kobiet i mężczyzn powoli uświadamiam sobie, rolę elity w społeczeństwie. Nowa Europa potrzebuje nowej elity, w najlepszym tego słowa znaczeniu; i oto właśnie oni. Prekursorzy przesuwający granice, daylighters, wpływowi, lecz wolni od władzy i pozycji. Typuje ich nie tyle nadmierna skłonność do mocnych trunków, lecz raczej lekka skłonność do podróży. Magda Carneci, elegancka poetka z Rumunii rozmawiała już o tym z Krzysztofem. W przyszłym roku, latem, Café Europa zatrzyma się na jakiś czas na którymś z placów Bukaresztu.
Chris Keulemans
"De Volkskrant" 18.11.1999