Duchowość Wilna
Vaidotasovi Daunysovi
Wilno lat 90., moje Wilno, Wilno końca drugiego tysiąclecia. Vilnius. Muzeum ateizmu na powrót przemienione w świątynię chrześcijańską. Gruba warstwa sowieckiej naleciałości mozolnie i uparcie ścierana, z każdym rokiem staje się cieńsza. Czesław Miłosz, z którym idę przez stare miasto, odgaduje bezbłędnie każdą uliczkę i zaułek.
"Pamiętam jeszcze każdy zaułek Wilna; mógłbym przejść przez to miasto nie patrząc, myśląc o czymś swoim, a jednak znalazłbym tam wszystko" - te słowa zapisane w Ameryce, nie do Miłosza należą, chociaż bez wątpienia mogłyby. Dlaczego ich autor, Tomas Venclova, wychowany już w powojennym Wilnie, w dialogu z Miłoszem upierał się, że są to "dwa krańcowo różne miasta", i że nawet Warszawa, "mimo że doszczętnie zrujnowana", zmieniła się mniej? Tymczasem zaczyna mnie zaprzątać zupełnie coś innego: jest pora obiadowa, mistrz jest głodny, a tu okazuje się, że o tym właśnie czasie wszystkie restauracje mają przerwę obiadową. Po kilku nerwowych chwilach poszukiwania zasiadamy na wysokich stołkach baru mlecznego i zajadamy pierogi ruskie. Szczęśliwi jak człowiek sowiecki na plakacie.
Na Łukiszkach nie ma już Lenina. W domu Szury przy zaułku Krażio, stary ojciec uczył się hebrajskiego i pamiętał jidysz, ale z córką rozmawiał po rosyjsku. Ona ze swymi dziećmi wyłącznie po litewsku. Mnie zawstydzała świetną znajomością polskiego. Dzisiaj uczy się jidysz, jej córka polskiego, a syn ożenił się z Białorusinką polskiego ponoć pochodzenia. Dzisiaj w Wilnie gra radio "Znad Wilii", gra po litewsku, polsku i rosyjsku, czyli - jakby to można powiedzieć za Josipem Brodskim - we wszystkich trzech językach ojczystych Tomasa Venclovy.
Nieopodal domu Szury jeszcze przez kilka lat tkwiły betonowe zasieki służące do obrony litewskiego Parlamentu. Pokazywano mi ulotkę, którą rozrzucano w tych dramatycznych dniach bezpośredniej walki o niepodległość: Modlitwa Pielgrzyma z mesjańskich Ksiąg Pielgrzymstwa Polskiego i Narodu Polskiego Mickiewicza, w której słowo Polska zamieniono na słowo Litwa. Idąc przez rządowe korytarze do gabinetu Vytautasa Landsbergisa napotykałem worki z piaskiem, którymi Litwa odgradzała się barykadą od - teraz już nikt w to nie wątpił - obcego okupanta.
Sowieckość to wszakże nie to samo, co pierwiastek rosyjski w Wilnie, który jest starej daty i ze szlachetnego kruszca. Zawsze zastanawiało mnie to miejsce tuż obok Ostrej Bramy, którego my - Polacy i Litwini - jakoś nie potrafimy oswoić, ciekawiła mnie stara cerkiew, w podziemiach której dyszy starodawny oddech prawosławia.
Pomiędzy klasztorem bazylianów, cerkwią i Ostrą Bramą znajduje się jeden z najważniejszych czakramów Wilna, którego moc bije ze stopu Wschodu i Zachodu, Bizancjum i Rzymu. Moc ta osłabła, gdy w mieście pojawił się Nowosilcow, gdy jedna za drugą szły zsyłki na Sybir z wyroku cara bądź pierwszego sekretarza Wszechsojuza. Wytworzyło się przeciwpole magnetyczne odpychające od nas Wschód pod imieniem Rosji. Tym niemniej jedną z radości każdej podróży do Wilna były zakupy rosyjskich książek, których nabycie w Polsce, wskutek likwidacji rosyjskich księgarni, już dawno stało się niemożliwe.
Teraz idziemy z Vaidotasem Daunysem Giedyminką w dół, ku katedrze. Uświadamia mi, czym jest imię tego miasta, którego patronem jest święty Krzysztof. On wiecznie idzie z brzegu do brzegu, z tym wielkim darem zawsze jest pomiędzy. "Wszak słowo staje się imieniem, gdy brzeg przywołuje brzeg. Gdy człowiek przywołuje człowieka. Gdy naród przywołuje naród". Inne czakramy Wilna też są stopem. Stajemy u splotu trzech rzek, pomiędzy Górą Giedymina a katedrą. Poświęcenie flagi Prezydenta Republiki Litewskiej w roku 1993 odbyło się najpierw na Górze Giedymina, gdzie członkowie Romuvy odprawili obrzędy zgodnie z pogańskim rytuałem, a potem wszyscy poszli do Archikatedry Wileńskiej na mszę świętą i katolickie poświęcenie flagi. W dwa lata później Sejm litewski przewagą zaledwie paru głosów odrzucił ustawę przyznającą pogaństwu status religii tradycyjnej.
Nie jest łatwe pytanie o duchowość Wilna z perspektywy lat 90. Co jest ważne w zgiełku faktów, plotek i domniemań? Trwa cichy spór z Białorusinami o dziedzictwo po Wielkim Księstwie Litewskim. Głośniejszy stał się spór o uniwersytet polski, gdy tymczasem Algis Kaleda konsekwentnie buduje od podstaw katedrę filologii polskiej przy Uniwersytecie Wileńskim. Karaimowie robią kariery w dyplomacji. Teatr tutajszy staje się jednym z najlepszych na świecie. Ożywają duchy Mackunasa, twórcy Fluxusa, i Gaona Wileńskiego. Doskwiera pamięć o Szoa. Odkrywane są kolejne nieznane karty najnowszej historii: bohaterska partyzantka i wyrachowana kolaboracja. Pranasowi Morkusowi ciągle nie udaje się wybudować pomników litewskich ofiar AK i polskich ofiar policyji litewskiej - brak zgody mieszkańców. Czesław Miłosz i Tomas Venclova niezłomnie kontynuują dialog pojednania. W Domu Otwartej Litwy toczą się dysputy o Europie Środkowej...
"Mówi się, że współczesna cywilizacja wytwarza uniformistyczną nudę i niszczy indywidualność. Jeżeli tak, to na tę jej skazę nie miałem powodu się uskarżać" - pisał w "Rodzinnej Europie" Miłosz, wspominając Wilno. I w tym przypadku ponownie przeszłość pozwala nam odczytać dzisiejsze miasto. Poszukując odpowiedzi na pytanie o duchowość Wilna, można by pójść tropem przeszłości, zanurzyć się w labirynt niezwykłej architektury, przywołać świadectwa pisane, wśród nich arcydzieła literatury, spróbować przebudzić drzemiące na uniwersytecie duchy jego wielkich postaci...
Wszystko to składa się niewątpliwie na atmosferę duchową grodu stołecznego Litwy. Jednak prawdziwa duchowość, jeżeli ma być żywa, musi zostać uchwycona na styku z rzeczywistością współczesną, z autentycznym środowiskiem ludzi, którzy ją dziedziczą i całym kontekstem, w którym bezpośrednio jest zanurzona. Inaczej staje się muzealną pamiątką, szkatułką z przeszłości, w której uwięzieni są nostalgicy.
Dlatego, choć chodziłem po Wilnie z Czesławem Miłoszem, choć inicjowały mnie w to miasto jego książki, a także jego dialog z Tomasem Venclovą, to nie on, ani żaden z dawnych mistrzów, odkrył przede mną ostatecznie duchowość Wilna. Uczynili to moi rówieśnicy, którzy przybyli tutaj, by na nowo nauczyć się tego miasta, odczytać i wypowiedzieć jego imię. Jednym z nich był tragicznie zmarły Vaidotas Daunys. Opowiedzieć o nim, to wyrwać się w sferę mitu, odważnej myśli, która choć samotnicza, utopijna i narażona na lekceważenie realistów, ostatecznie decyduje o duchowości swojego czasu, odciskając na nim swoje trwałe piętno. Wszak - jak mawiała babcia Grigorija Kanowicza, którego imię niech zawsze wśród wilnian będzie wspominane - "cukier słodszy jest w myślach niż w ustach, w ustach rozpływa się, w myślach nigdy".
"Ty przecież nie powracasz do tego miasta po prostu, tak sobie, lecz wracasz po to, ażeby podniebienie poczuło drganie sylaby, raz jeszcze". Daunys powracał w pełnym napięciu uwagi i świadomy, czego chce. Był jednym z tych blisko 70% mieszkańców dzisiejszego Wilna, którzy nie urodzili się w stolicy Litwy. Większość z nich przybyła tutaj ze wsi. Symboliczny początek temu exodusowi ze wsi dał na początku XIX wieku litewski historyk Szymonas Daukantas, który per pedes apostolorum wyruszył do Wilna. Dzisiaj ludzie ci tworzą szczególną grupę nazwaną przez Leonidasa Donskisa jeszcze-nie-mieszczanie-już-nie-chłopi. Stworzyli oni charakterystyczny klimat miasta zabarwionego wsią. "Pięć minut drogi piechotą od Ostrej Bramy ludzie żyją jak na wsi: mają ogródki, kury, drzewa owocowe... Paręset metrów od budynku Parlamentu, po drugiej stronie Wilii, wśród breżniewowskich bloków, ukrywają się drewniane domy (...) otoczone szopami, chlewikami, drewutniami..." (K.Korzeniewska). Ten stan zawieszenia pomiędzy wsią a miastem musiał być bolesny i pociągał za sobą dramatyczne konsekwencje. Pisał o tym filozof A. Slogeris: "My wszyscy odeszliśmy ze wsi do miasta, całe pokolenia litewskich inteligentów i nieinteligentów... I wszyscy dobrze wiemy, jak trudne to było odejście. Wielu ludzi wielkiego ducha przeżyło je jako wielką (może największą) wewnętrzną, a nawet narodową tragedię. Wielu zapłaciło za nie największą cenę: gorzkie bezsenne noce, bezgraniczny żal, tęsknota, sceptycyzm, ironia, beznadzieja, ucieczka w odurzający napój Kirke, szpitale psychiatryczne, rozbite rodziny i co tam jeszcze".
Ale ta droga, droga odejścia, ów narodowy exodus Litwinów ze wsi do miast, nie była, wbrew pozorom, drogą Vaidotasa Daunysa. Vaidotas Daunys powracał do Wilna. Powracał do "miasta bez imienia", by to imię odnaleźć i na nowo wymówić. Powracał do miasta, którego miało nie być, w którym spełniła się apokalipsa. Ileż to razy Wilno, to prawdziwe duchowe Wilno, miało już zniknąć z powierzchni ziemi? Choćby w XVIII wieku, gdy nastała druga wojna szwedzka, potem najazd Moskali i straszliwe pożary. Józef I. Kraszewski pisał wtedy: "Szukamy próżno oczyma form, które by nas w przeszłość przeniosły; nieumiejętna ręka poprawiaczy nakleiła na wierzchu dodatki i ozdoby, któremi zabiła charakter budowli. Powstało wiele potem pięknych gmachów, ale Wilno dawne, Jagiellońskie Wilno, którego szczątki widoczne jeszcze były przed ostatniemi pożary, zniknęło na zawsze".
Choć miasto za każdym razem powstawało jak Feniks z popiołów, to wydawało się, że zapowiadana przez katastrofistów wileńskich apokalipsa drugiej wojny światowej położy jego duchowi ostateczny kres. Dawał temu świadectwo sam Miłosz:
"Roztarłem pył ceglany w palcach. Oto co zostaje
Z wielkiej miłości do rodzinnych miast...
Odrzucić. Odrzucić wszystko...
... nie będę wskrzeszać ani wracać wstecz...
Opustoszałe katedry niech nawiedza kot
Świecąc źrenicą na ołtarzach"
(Pożegnanie)
O Wilnie powojennym Tomas Venclova w dialogu z Miłoszem pisał jako o zupełnie innym mieście. "Znamy nie to samo Wilno; nawet można powiedzieć, że to są dwa krańcowo różne miasta. (...) ... wszystko jest nowe. Oczywiście pozostało niebo, Wilia (która nazywa się Neris), nawet piaszczyste łachy w miejscu, gdzie do Wilii wpada Wilenka albo Vilnele; pozostały niektóre drzewa - wiele drzew; ale co poza tym? Owszem pozostała architektura".
Daunys powracał do miasta "z kamienia posiadającego serce". Razem z przyjaciółmi ustanawiał tu Regnum, czyli Królestwo. Arvydas Juozaitis pisał w tak właśnie zatytułowanym piśmie "Regnum", redagowanym przez Daunysa: "Dzisiaj, gdy już tutaj wrośliśmy korzeniami, bronimy Wilna, jak powinno się bronić honoru, z wewnętrznej strony murów". Pamiętali też dobrze zdanie Algirdasa Greimasa o Wilnie, którego to mury i ulice zmieniają ludzi, a nie ludzie dopasowują do siebie ulice i mury. Szybko uczyli się tego miasta, dorastali do niego. Żyli intensywnie, pracowali bez wytchnienia. W ich kręgu pojawiały się co rusz nowe pisma, stowarzyszenia, wydawnictwa... Jakby obawiali się, że nie zdołają wypowiedzieć dostatecznie mocno imienia swego miasta. "Nie cała Litwa przesiąknęła duchem naszej stolicy - pisał Juozaitis - Wydaje się czasem, że oddziaływanie Wilna maleje, że Litwa Wileńska nigdy nie stanie się wielka".
Dla Miłosza i Venclovy, podobnie zresztą jak dla Mickiewicza, Wilno było etapem wędrówki z prowincji w wielki świat. Dlatego chciało się stąd zwiewać. "Jestem szczęśliwy - pisał Venclova - słysząc dzwony Wenecji i wiedząc, że za pięć minut mogę zobaczyć San Giorgio Maggiore - może najpiękniejszą fasadę na świecie. Nie chciałbym powrócić do teraźniejszego Wilna, właściwie nie mogłem tam wytrzymać". W tym dialogu o Wilnie Miłosz określał to uczucie jeszcze dosadniej: "Prowincjonalność Wilna. Bardzo mnie ona gnębiła i tęskniłem do wyrwania się na świat. (...) Przymusowy wyjazd do Warszawy przyjąłem z ulgą. Bo Wilno było zadupiem..."
Dla Daunysa i jego przyjaciół Wilno było "wyzwoleniem z zamkniętego w sobie patriotyzmu i prowincjonalizmu". Było ich losem i oknem na świat. To już nie etap w linearnej drodze życiowej, to kolista droga przeznaczenia domykająca się w powrocie do Królestwa. Przy czym to Królestwo jest tu i teraz, odradzane w konkretnej rzeczywistości post-sowieckiego Wilna. Królestwo jest kwestią życiowego praxis. I tym się ono w sposób zasadniczy różni od powrotu, jaki dokonał się w twórczości Mickiewicza czy Miłosza, idealnego powrotu poprzez literaturę do krainy dzieciństwa.
By wymówić imię swego miasta odpieczętowana musi zostać pamięć. "Mówię, więc pamiętam. (...) Pamiętamy, więc jesteśmy" - pisał Daunys-poeta i Daunys-obywatel Królestwa. Jak głęboko sięgała ich pamięć? Do jakiej tradycji się odwoływali?
Dla Miłosza pamięć Wilna sięgała czasów romantyzmu i świetności uniwersytetu. "Na naszym uniwersytecie czuło się ciągłość bardziej niż na innych polskich uniwersytetach, z wyjątkiem Jagiellońskiego. Bo okres jego zamknięcia po powstaniu 1831 roku jakoś skracał się, ginął i żyło się aurą Filomatów. Wychowywać się w Wilnie, znaczyło należeć w pewnym tylko stopniu do XX wieku, głównie chyba za pośrednictwem kina. Czasem mi się dzisiaj miesza Akademicki Klub Włóczęgów, a zwłaszcza Klub Włóczęgów-Seniorów z Towarzystwem Szubrawców złożonym z profesorów młodego Mickiewicza". Dla Venclovy, ponieważ okres międzywojenny za jego bytności w Wilnie stanowił temat tabu, najbliższą tradycję stanowiło miasto Mickiewicza i Daukantasa. W okresie studiów założył nawet z kolegami kółko wzorowane na Szubrawcach, "co było ryzykowne, zważywszy na wszechwiedzące KGB..."
Wilno współczesnych obywateli Królestwa nie jest już Wilnem Mickiewicza czy nawet Miłosza. Zawdzięczając wiele ich książkom, zstępują znacznie głębiej w złoża czasu. Powrót Daunysa znacznie jest dłuższy niż droga dzieląca wieś od miasta, albo dystans dzielący stolicę Republiki Litewskiej od miasta Filomatów czy Żagarystów. To jest powrót Litwina szlak swój wiodącego jeszcze od czasów, gdy Dolina Wilejki nazywała się Doliną Świętoroga. Jego podróż do Wilna to rodzaj inkubacji - podróży do sakralnego centrum. Dokonuje się ona dzięki obrzędowi zaśnięcia na grobie przodków, wskutek czego następują wieszcze wizje senne. Gintaras Beresniavicius, kolejny mieszkaniec Królestwa i znakomity etnolog, przypomina, że taki właśnie charakter miała podróż Giedymina do splotu trzech rzek, sen na grobach ojców i wizja żelaznego wilka, którą Arcykapłan Lizdejko odczytał jak znak na ustanowienie stołecznego grodu. Ważne, że u prapoczątków Wilna leżał już dwubiegunowy stop. "Dwa miasta w tym mieście są scalone ze sobą jak naczynia połączone. (...) Naruta stała na górze, tam gdzie światło świata dotknęło królewskiej korony. I chociaż nie może się ukryć miasto położone na górze - to miasto przepadło, zginęło.
Wilno wyrosło z doliny, z cienia... (...) I chociaż nie może dojrzewać miasto, które posiane jest w cieniu - to miasto dźwignęło się w górę i przetrwało" (Daunys).
Ten dualizm filozof Slogeris przenosi na opozycję dwóch najważniejszych miast Litwy: Wilna i Kowna: "Kowno jest tymczasową (to jest ziemską, doczesną) stolicą, miastem kombinatorów, ziemską osią, to nasze prawdziwe Ateny, z kultem naszego ideału pogańskiego - Witolda Wielkiego, i z uniwersytetem jego imienia. Wilno jest odwieczną stolicą, miastem zdeprawowanych kapłanów - inteligentów, niebieską osią, to nasze Wieczne Jeruzalem, z Matką Boską Ostrobramską (co jest jednocześnie Barbarą Radziwiłłówną) i z jezuickim uniwersytetem założonym przez Polaków".
Takie też jest Wilno młodych Litwinów powracających do Królestwa. Odczytując jego imię, przywołują tradycję synkretyzmu (pierwotna rozmaitość, dzięki której Wilno otwiera się na świat. Żydzi, Karaimowie i Tatarzy, a także Niemcy - nie wspominając już o Litwinach i Słowianach - stanowili prawdziwe źródło istnienia Wilna, dynamiki jego rozwoju i bogactwa... etniczna różnorodność stała się nie tylko upragnionym, ale i chronionym prawnie sposobem życia, który stworzył tradycję kulturowej i religijnej tolerancji) oraz uniwersalizmu (to życie, które przekracza granice wspólnot etnicznych, kulturalnych i religijnych... Człowiek uniwersalny wyrasta nie w środowisku jednolitym kulturowo, a w synkretycznym stopie kultur - Juozaitis).
Chcąc wymówić to miasto Vaidotas Daunys "słyszy szemranie wszystkich słów. Ale jednocześnie oswaja to jedno jedyne. Jest tu i Litwin, i Grek, i Żyd, i Polak, i Prus, i Karaim, i Tatar. Ale zarazem i nie ma tu Greka ani Żyda... Tylko jedyne słowo, które wymówione staje się imieniem".
Wymówione zostaje imię miasta, ustanowione Królestwo, muzeum ateizmu przeobrażone w świątynię, miasto - choć doświadcza apokalipsy - pozostaje niezmienne, Jagiellońskie, jak chciał Kraszewski, zasadą pozostaje stop odmiennych pierwiastków, święty Krzysztof pozostaje wiecznie w Przejściu od brzegu do brzegu, poeta z zamkniętymi oczami odnajduje ulice i zaułki chociaż jest to krańcowo inne miasto od tego, które znał, Litwin powraca kołem od splotu trzech rzek, wizja miasta nawiedza śpiącego na grobie ojców, duchowość żyje mocą czynienia i pamięci.
Krzysztof Czyżewski